niedziela, 20 listopada 2011

Złudzenie...

Byłam kiedyś tam, gdzie nie powinno mnie być... We śnie z moim W.. Miałam świadomość, że to sen i że widzę swoje wspomnienie, chociaż było ono nieco zmodyfikowane.
Widziałam siebie i W. siedzących na murku przed naszą szkołą. Obserwowałam nas. Z góry...
Nachylałam się ku niemu i czochrałam mu włosy, a on wciąż je poprawiał, aż w końcu zirytowany założył na głowę czapkę.
- Przestań się ze mną drażnić. - warknął chwytając moją rękę w nadgarstku - Nie potrafisz usiedzieć pięciu minut w spokoju. Zawsze musisz być taka roztrzepana?
- Tak. - odpowiedziałam z głupim uśmiechem na ustach - Mam to po tobie.
- Nie jesteśmy nawet spokrewnieni. - prychnął krzyżując ręce na piersiach unosząc wysoko podbródek - Chociaż moja mama przez ostatnie dwa tygodnie miała wrażenie, że w naszym domu zamieszkało dodatkowe dziecko.
- Aj tam dodatkowe... Jestem stałym gościem. A tak poza tym... twoja mama mnie uwielbia! I dziwi mnie to, że marudzisz. Przecież kochasz te moje niezapowiedziane wizyty!
- Czasami chciałbym trochę od ciebie... odpocząć...
- Nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam... Chcesz, żebym zostawiła cię w spokoju, tak? - wstałam przerzucając sobie torbę przez ramię - Masz mnie dość, tak?
- Tak. - zdębiałam momentalnie i poczułam się, jakby mnie spoliczkował. Zaskoczona zacisnęłam pięści, odwróciłam się i pobiegłam w stronę domu.
Moje JA zniknęło i został jedynie W.. Patrzyłam na niego. Ale on nie zrobił nic, żeby mnie zatrzymać... przeprosić... Cokolwiek... Siedział i gapił się na wyciągnięty przed nim magazyn sportowy. Podeszłam i zamachnęłam się chcąc przyłożyć mu w twarz... ale moja ręka przeniknęła przez jego głowę. Byłam duchem... Zwykłą marą... Widmem...
Zaczęłam płakać.
Dopiero po przebudzeniu przypomniałam sobie, że to wspomnienie w rzeczywistości wygląda zupełnie inaczej. W. nigdy nie powiedział do mnie tak ostrym tonem, że ma mnie dość. Nigdy nie sprawił mi przykrości. On mnie zawsze rozpieszczał. Pomagał mi. Bronił przed złym światem...
Ten koszmar to wytwór mojej chorej wyobraźni... Ta rozmowa nigdy nie miała miejsca...

Ale mimo wszystko, kiedy siedzę i dumam nad tym snem i czuję, że zostałam dogłębnie zraniona... I nie potrafię przestać... katować się tym...


Czasami lepiej nie analizować pewnych spraw...
Pewnych snów...
Pewnych słów...

poniedziałek, 7 listopada 2011

Pewnego dnia zrzucę te kajdany... Pewnego dnia.

            Czasem budzę się w nocy i rozglądam po pokoju w poszukiwaniu czegoś, co wyrwało mnie ze snu. I niczego nie znajduję. Potem opadam na poduszki i zamykam oczy zatapiając się we własnych myślach. I mam ochotę wyć z bólu. Bo jak dotąd nadal nie uporałam się z koszmarem swoich wspomnień. 
Przeminął 16 października i przeminęły kolejne dni... Jak ciąg niespójnych wydarzeń... Kolejne szare poranki i wieczory, z których jeden niczym nie różnił się od drugiego. Funkcjonowałam jak zepsuty automat, który nie zna swoich zadań. Po prostu chodziłam, jadłam, przytakiwałam, uśmiechałam się, wracałam i kładłam się spać... Jakbym była i jednocześnie mnie nie było. Monotonia zaczynała powoli mnie zabijać. 
W końcu zirytowany i zmartwiony tym wszystkim T. doszedł do wniosku, że muszę wrócić do życia. Że trzeba mnie do niego przywrócić...
- Otrząśnij się, I.. Nie możesz dalej tak żyć. - usiadł obok mnie i próbował złapać ze mną kontakt wzrokowy, którego ja skutecznie unikałam - Nie zamykaj się przede mną, proszę cię... - nadal tępo gapiłam się na swoje dłonie - Już raz mi to zrobiłaś... Miałem wtedy ochotę zrobić komuś albo czemuś krzywdę. Teraz czuję się tak samo. - odparł z naciskiem - Mam ochotę zniszczyć wszystko, co sprawia ci ból... Błagam cię, nie każ mi przez to przechodzić jeszcze raz... Nie uciekaj przede mną... Przecież wiesz, że bardzo cię kocham... Że bardzo cię potrzebuję... Nie zostawiaj mnie...
Słowa "nie zostawiaj mnie" podziałały jak zaklęcie. Poczułam jak słone łzy spływają po policzkach, a dłonie zaczynają drżeć. Z moich ust wydobył się mimowolny szloch... I wtedy doszłam do wniosku, że nie mogę już dłużej tłumić w sobie tego cierpienia... Krzywdzę przez to T., a nie chciałam tego.
Podniosłam na niego wzrok i zobaczyłam smutne oczy, które obserwowały mnie bojąc się jakiejkolwiek reakcji z mojej strony - dobrej czy złej, to nie miało znaczenia. 
- Wiem, że to boli. W. był też moim przyjacielem. Nie mogę przyrównać tego do waszej więzi, ale... Wierz mi, że wiem, co czujesz. Przynajmniej w jakimś stopniu. - słysząc jak próbuje mnie pocieszyć nie mogłam go odepchnąć... Nie tym razem. Wiedziałam, że byłam już wystarczająco podła, nie potrzebował z mojej strony więcej ciosów poniżej pasa... Rozbeczałam się jak małe dziecko zarzucając chłopakowi ręce na szyję i wtuliłam się w jego szyję. Chciałam choć przez chwilę czuć się bezpieczna... - Tak, maleńka... Wyrzuć to z siebie... - objął mnie ciasno ramionami i posadził na swoich kolanach kołysząc nas w przód i w tył...

***
- Zdajesz sobie sprawę, że tak będzie co roku dopóki sama sobie z tym nie poradzę, prawda? - spytałam ocierając chusteczką mokre policzki.
- Wiem o tym... - przyznał kiwając głową - I postaram się, żeby za każdym razem bolało cię coraz mniej. - odparł pewnym siebie tonem nachylając się ku mnie i całując mnie w czoło - Będę przy tobie. Tylko mnie nie odpychaj... - po chwili przytaknęłam skinieniem i przyłożyłam dłonie do jego rozgrzanych policzków - Jesteś silniejsza nić myślisz, I.. Nie znam nikogo kto z takim zacięciem próbuje w pojedynkę poradzić sobie z problemami.
- Ale ja sobie z nimi nie radzę...
- Mylisz się. Radzisz sobie. Tylko pozwól sobie pomóc... Pozwól MI pomóc...
- Nawet nie wiesz w co chcesz się wpakować...
- Nie masz pojęcia, ile razy chciałem dorwać się do twojej głowy. I możesz być pewna, że jeżeli tylko mi na to pozwolisz, będę słuchał wszystkiego, co zechcesz mi powiedzieć. Możemy godzinami milczeć. Możesz wypłakiwać się na moim ramieniu, najwyżej zainwestuję w jakieś wodoodporne ubrania. - posłał mi krzywy uśmiech po tym wymuszonym żarciku, który w jakiś sposób, mimo wszystko, wywołał uśmiech na mojej twarzy.
- Ty idioto... - prychnęłam opierając czoło o jego czoło - Ty szalony, kochany... Ale mimo wszystko idioto...
- Ja też cię kocham. 

Być może za rok będzie lepiej...
Być może za rok nie będę musiała wycinać ze swojego życia paru tygodni... 
Być może...
Być może...

Ważne, że T. będzie przy mnie... Mogę mu zaufać... Mogę na nim polegać...
Mogę nawet zmoczyć jego koszulkę - to się nazywa poświęcenie!


Byłeś zawsze...
Odkąd pamiętam wspierałeś mnie...
Chciałeś zajrzeć w moje myśli...
Chciałeś poznać mnie całą...
A ja pozwalałam Ci na to...
Kawałek po kawałku...
Nigdy w całości...

Byłam podła trzymając Cię na dystans.
Ale Ty rozumiałeś, że inaczej po prostu nie potrafię.
Więc dałeś mi czas.

Jednak ja go nie wykorzystałam.

Wciąż dajesz mi czas...
Wciąż dajesz mi nowe szanse...

Doszłam do wniosku, że Ty chyba naprawdę musisz mnie kochać.
Mam nadzieję, że kiedyś będę potrafiła dać Ci tyle ciepła i okazać tyle serca...
Co Ty mnie...

sobota, 15 października 2011

Zwariowałam chyba... Znowu... Jak co roku...

            Ostatnio często zastanawiam się nad tym, jak mnie postrzegałeś... Kochany W. ... Nigdy ci tego nie mówiłam, ale tak naprawdę liczyłam się tylko z Twoim zdaniem. Moja mama - owszem, ma na mnie duży wpływ, ale to nie jej rady brałam, i biorę, sobie do serca. Tata. Tata... Szkoda gadać. On nigdy nawet nie próbował ze mną rozmawiać. Chyba, że czegoś chciał. I nadal praktykuje ten rodzaj dialogu, co przestało mnie zaskakiwać. O braciach nie wspomnę, ponieważ z nimi praktycznie nigdy się nie rozumiałam. Czasem mam wrażenie, że ich zdradziłam, bo to Ciebie traktowałam jak brata. Chyba byś się ze mną zgodził... Piszę dzisiaj tych kilka wypocin, ponieważ jutro... Jutro jest 16 października... Tak, ta data zbliża się nieubłaganie wielkimi krokami, a ja czuję, że wraz z wybiciem północy moje serce ponownie rozpadnie się na miliony kawałków i ponownie będę musiała je wszystkie posklejać... I nawet T. mi w tym nie pomoże... 
Przez ostatni tydzień zbierałam myśli. 
Przez ostatni tydzień wmawiałam sobie, że przetrwam TO.
Że będzie inaczej niż rok temu...
Że będzie zdecydowanie inaczej niż dwa lata temu...
Jednak już teraz czuję, że ten dzień spędzę tak jak kiedyś.
Powoli przestaję kontaktować ze światem... Gapię się całymi dniami pustym wzrokiem w jakiś martwy punkt, który sobie wytyczam... Izoluję się od T., ponieważ nie chcę, żeby widział mnie w takim stanie... Wyłączyłam komórkę, bo nie chcę odbierać telefonów od znajomych ze standardowym pytaniem: "Czy u ciebie wszystko ok?"... Oczywiście zanim ten banał padnie odbębnimy gadkę-szmatkę o wszystkim i o niczym... A punktem programu każdej z tych rozmów będą moje łzy... A potem padnie wyczekiwane: "Tak mi przykro...". 
Tu nie chodzi o to, że jestem niewdzięczna za ich zainteresowanie! Wcale nie! Ja naprawdę doceniam to, że się mną interesują. Że się troszczą... Ale kiedy nadchodzi ten dzień... Dzień pamięci o Tobie... Chcę być sama. Bo tak będzie mi łatwiej przeżyć... Bo w ten sposób przetrwam... Zduszę w sobie ten ból po Tobie...
Kochany W. ... Kolejny rok z rzędu będę siedzieć w pokoju i rozmawiać z Tobą. Wyobrażać sobie, że mimo wszystko Ty mnie na pewno słyszysz... Być może jest to początek jakiejś choroby psychicznej, którą powinno się leczyć w psychiatryku, ale... Nie odmówię sobie tej "przyjemności". Robię to raz w roku i nie pozbawię się tej chwili. To jest mój tzw. "sposób radzenia sobie". 
A kiedy w poniedziałek zadzwoni do mnie mama powiem jej, że u mnie wszystko w porządku. A ona mi uwierzy, chociaż doskonale wie, że to kłamstwo. Ale tak jak ona wie, że moje słowa to kłamstwo, tak samo ja wiem, jak bardzo moja mama chce wierzyć, że to prawda. Sama nie wiem, kiedy zaczęłyśmy oszukiwać się nawzajem... Do dziś nie potrafię w swojej pamięci odnaleźć jakiegoś zdarzenia z przeszłości, które by się do tego przyczyniło. ... Jednak coś się wydarzyło. I jest, jak jest.
Kochany W. ... Gdybym powiedziała Ci, że z roku na rok wciąż czekam na 16 października... Skłamałabym. A dobrze wiem, jak nienawidzisz kłamców. Dlatego przyznam się, że nienawidzę tej daty. Ponieważ ona obrazuje wszystko, co najgorsze... 
Ale jutro... Tego dnia... Gdy wstanie słońce, ja wstanę razem z nim. I będę siedzieć na łóżku zawinięta w kołdrę, z kubkiem Twojej ulubionej białej herbaty w dłoniach, oglądając po raz sto pierwszy "Gwiezdne Wojny" (zaczynając od trzech starszych części, potem przejdę do tych nowszych - tak jak lubiłeś), a łzy będą spływać po moich policzkach. Nie powstrzymam ich. Traktuję je jako mój osobisty apel do Ciebie. Żebyś wiedział, jak się czuję, gdy myślę o Tobie. 
Być może będziesz zaskoczony, ale często mi się zdarza, że... Kiedy o Tobie myślę, coś wspominam... Najpierw widzę Cię w trumnie... A dopiero potem pojawia się obraz, który chciałam przywołać... Ciekawa jestem jakbyś się teraz z tego wybronił, gdybym winiła Cię za te obrazy... I jestem pewna, że znalazłbyś właściwy argument, dzięki któremu to ja przepraszałabym Ciebie za idiotyczne oskarżenia. Zawsze je znajdywałeś... 
A na koniec... Kochany W. ... 
Choćbyś nie wiem, jak daleko odszedł... Wiedz, że ja ZAWSZE Cię znajdę... Zawsze Cię dopadnę... Zawsze będę tuż za Tobą. Nie uwolnisz się ode mnie. Jesteśmy w pewien sposób związani. I pewnego dnia odnajdę Cię TAM. Po tej drugiej stronie, którą odkryłeś szybciej ode mnie... Jednak jeszcze nie teraz... To jeszcze nie czas. 
Mam jeszcze parę spraw do załatwienia po "tej stronie lustra" - jakbyś to podsumował.
...
...
...
... Tęsknię za Tobą ...



Pytają wszyscy, skąd jesteś i co robisz
 To im wystarczy, że imię jakieś masz
 Nie próbuj odpowiadać i mówić im o sobie
 Bo zamiast ciebie oni widzą twarz.

 Myślałam wtedy, że nie ma na co czekać
 Czas szybko mija, a życie jedno jest
 To nie był łatwy gest, mówili, że uciekam
 Z biletem w dłoni, w jedną stronę rejs

 Co dzień ta sama zabawa się zaczyna
I przypomina dziecinne twoje sny
 Chcesz rozbić taflę szkła, a ona się ugina
 I tam są wszyscy, a naprzeciw - ty.

 Zostałam sama, więc piszę długie listy
 Pieniędzy nie mam, zbyt mało jeszcze wiem
 Poznaję dużo słów, rozumiem prawie wszystko
 A świat wygląda, jakby był za szkłem.

 Codziennie rano przez brudne patrząc okno
 Próbuję wierzyć, że przetrze się ta mgła
 Że będę mogła znów naprawdę czegoś dotknąć
 I cud się stanie - zniknie tafla szkła

 Co dzień ta sama zabawa się zaczyna...

 Chcesz rozbić taflę szkła, a ona się ugina... 

czwartek, 6 października 2011

Tym razem to ja muszę Ci coś wyznać.

- Myślałaś kiedyś nad tym, czy powinniśmy rzucić całe to miasto w cholerę i wyjechać gdzieś? - spytał W. obserwując mnie znad książki, którą kupiłam mu na gwiazdkę - Gdzieś daleko... Może na Manhattan?
- Masz jakiś niesamowity plan na przyszłość, o którym nie wiem, a który uwzględnia mój udział? - uniosłam kącik ust w półuśmiechu patrząc na przyjaciela z drugiego końca kanapy i odkładając swoją książkę na szklany stolik stojący obok.
- Może... A chciałabyś? - wiedziałam, że pytanie, które zadał miało drugie dno. Uwielbiał grać tajemniczego bohatera i sypać kwestiami z podtekstem. I muszę przyznać, że był w tym piekielnie dobry...
- Wiesz, że pewnie nie wahałabym się ani chwili, gdybyś powiedział, że wyjeżdżamy. - stwierdziłam - Nie wiem tylko, czy nie odesłałbyś mnie z powrotem do domu pierwszym samolotem po dwóch dniach. - zażartowałam.
- Wytrzymałem z tobą już dwanaście lat i wierz mi, że gdybym miał cię dość to już by mnie tu nie było. - parsknął trącając lekko stopą moje kolano. Odwdzięczyłam mu się tym samym. W. był jak starszy brat, z którym uwielbiałam się przekomarzać. Odkąd skończyłam cztery lata był nieodłącznym partnerem w zabawie, współwinnym każdego psikusa, który wymyśliłam i wprowadziłam w życie, powiernikiem, doradcą, nauczycielem, chodzącą encyklopedią, pomocą w zadaniu domowym, wybawicielem od srogiego wzroku ojca, herosem ratującym mnie od dziwnych modowych wymysłów mojej mamy... Był wszystkim i wszystkimi. Z czasem uzależniłam się od Jego obecności. Czułam, że bez niego nie dałabym sobie rady...
- No to sam widzisz. Gdzie Ty, tam i ja. - uśmiechnęłam się odchylając głowę i patrząc w sufit.
- Wiesz co... Muszę ci się do czegoś przyznać. - zaskoczona spięłam się nie wiedząc, czego mam się teraz spodziewać, ale po chwili nachyliłam się ku przyjacielowi gapiąc się na niego ze zmarszczonymi brwiami - Jesteś zdenerwowana? - zdziwiła go moja podejrzliwa postawa. 
- A jak myślisz? - prychnęłam sarkastycznie - To twoje, cytuję: "Muszę ci się do czegoś przyznać." nie zabrzmiało zbyt pokrzepiająco.
- I po co od razu ten cynizm... - poczochrał moje włosy, czego nienawidziłam, ale pozwalałam mu na to, bo wiedziałam, że sprawia mu to radość. A ja bardzo lubiłam, kiedy W. był szczęśliwy.  Teraz, gdy o tym myślę, wydaje mi się, że zależało mi tak bardzo na sprawianiu mu radości, ponieważ... Ponieważ chwile, w których naprawdę cieszył się życiem były niesamowicie rzadkie... - Chciałem powiedzieć, że ostatnio często myślę nad tym, co będzie za parę lat...
- A co ma być? - weszłam mu w słowo wzruszając lekceważąco ramionami - Nadal będziesz Ty, nadal będę ja... Nadal będziemy przyjaciółmi i nadal będziemy żyć dniem dzisiejszym. Nad czym tu się zastanawiać?
Jego oczy były pełne smutku, przygnębienia... Teraz wyrzucam sobie, że być może to była pierwsza oznaka tego, że coś jest nie tak, że trzeba mu pomóc. A ja nie dostrzegłam wagi słów przyjaciela...
- Ja widzę to inaczej. - odparł opadając z powrotem na oparcie kanapy - Za parę lat wyjedziesz do innego miasta na studia... Najlepiej na takie, w których będziesz mogła pokazać swój temperament. - zaśmiał się krótko wspominając zapewne jedną z sytuacji, w której "pokazałam pazurki" - Znajdziesz sobie chłopaka, który cię doceni. I wierz mi, że znajdziesz prawdziwego księcia na białym koniu!- zastrzegł zamyślając się - Wybierzemy go razem. Bo znając twój gust to przyprowadzisz do domu jakiegoś typka spod ciemnej gwiazdy, który gra na gitarze smętnego bluesa po knajpach, bazgrze graffiti na murach i nosi piąty rok te same ubłocone glany, które według niego są uniwersalne i nieśmiertelne. - zachichotałam słysząc jego wizję mojego przyszłego chłopaka - Zamiast takiego cwaniaczka może rozważylibyśmy kandydaturę T., co ty na to?
- Zwariowałeś!? Przecież to kumpel! Nigdy w życiu... - dziś mam żywy dowód w jak wielkim błędzie byłam, ale skąd mogłam wiedzieć to wtedy?...
- Dlaczego nie? Wszyscy widzą jak na ciebie patrzy. On się wręcz ślini na twój widok, I.. I nawet nie próbuj zaprzeczać, wiesz, że ja zawsze mam rację. A tę moją małą teorię potwierdza połowa naszych znajomych.
- Połowa to nie większość. - zaprzeczyłam szybko -  A teraz zmieńmy temat. - irytowało mnie strasznie to, że ludzie szukali mi na siłę drugiej połówki. Co druga osoba powtarzała, że ktoś musi się mną w końcu zaopiekować, bo jestem taka mała, bezbronna i niewinna. Dobre sobie... Naiwne człowieczki...
- Niedługo wyjedziesz... Zaczniesz nowe życie... Poznasz nowych ludzi... Zapomnisz o nas. Zapomnisz o swoim rodzinnym mieście. - spochmurniał jeszcze bardziej niż zwykle - Zapomnisz o mnie...
- Ty chyba się dzisiaj naćpałeś czegoś! - wrzasnęłam wstając z kanapy i uderzając go w ramię - Nawet jeżeli wyjadę na studia to nawet nie myśl, że pozwolę Ci tu zostać! - pogroziłam mu palcem - Zabieram Cię ze sobą. Chyba nie myślisz, że podaruję Cię jakiejś lali w prezencie gwiazdkowym, żebyś mógł poświęcać jej swój czas i uwagę. Nie ma mowy. - pokręciłam energicznie głową - Jedziesz ze mną. Gdziekolwiek pojadę, Ty jedziesz ze mną. A jak Ty gdzieś wyjedziesz, to nawet gdybyś nie chciał, jadę z Tobą. Więc wybij sobie z głowy, że kiedykolwiek się rozstaniemy. - rzuciłam się W. na szyję ściskając Go bardzo mocno - Nie oddam Cię. Za bardzo Cię kocham.
- Ja też Cię kocham. - westchnął obejmując mnie - Ale kiedyś prze...
- Nie! Nie ma takiej opcji. - zacieśniłam ucisk jeszcze bardziej śmiejąc się cichutko w Jego ramię.


Wiesz co W. ... 
Muszę Ci się do czegoś przyznać.
Miałeś rację.
Minęło te kilka lat od naszej rozmowy...
I zmieniło się wiele...
Zmieniło się praktycznie wszystko.
Wyjechałam z naszego miasta...
Zaczęłam nowe życie...
Nie znalazłam królewicza na białym koniu w ubłoconych glanach...
Związałam się z T., tak jak przewidywałeś.
Nie jestem na studiach, na których chciałeś, żebym była.
Na mojej uczelni nie pokazuję pazurków... 
Nie mam na to siły, ani ochoty.
Przestałam walczyć o swoje marzenia i ambicje... 
A przede wszystkim...
Nie mam już Ciebie... 
A to rujnuje cały świat, który zbudowałam...

Który zbudowaliśmy...
I którego już nie ma...
I nie wróci...

Wraz z Twoją śmiercią zniknął nasz świat, zniknąłeś Ty i zniknęłam dawna ja... To był koniec. 

wtorek, 4 października 2011

Chęć do życia...

            Stojąc nad grobem przyjaciela, który zniknął z twojego życia zaledwie dwa lata temu - te dwa lata w ciągu jednej sekundy stają się wczorajszym dniem - zaczynasz myśleć o tym, czy świat to dobre miejsce dla ludzi takich jak ty, czy twój przyjaciel, czy każdy inny dzieciak, który dopiero co poznaje swoje "nowe, dorosłe życie". Ale dzisiaj nie będę się roztkliwiać i opisywać całego zdeprechowanego światka zdeprechowanych nastolatków. Chciałabym napisać coś na temat straty osoby, która była dla mnie bardzo ważna, a w sumie mogłabym powiedzieć, że nadal jest dla mnie ważna. Ten chłopak miał i ma wielki wpływ na moje życie. Mimo iż mnie opuścił wiem, że czuwa nade mną, troszczy się i dba każdego dnia - stoi na warcie niczym czujny żołnierz. Czasami wydaje mi się nawet, że czuję jego obecność tuż obok... Wtedy mam pewne poczucie bezpieczeństwa, które dodaje mi pewności siebie i daje siły by przeć do przodu mimo przeszkód. 
W. mnie opuścił. I mam pełne prawo tak twierdzić. Prawda jest taka, że On wcale nie odszedł, bo musiał... On odszedł, bo tego chciał. CHCIAŁ odejść z tego świata... Wyrzucam to Jemu każdego wieczora przy modlitwie i za każdym razem, gdy odwiedzam Jego grób. Nie mogę znieść tego, że z taką łatwością przekreślił całe swoje życie. Być może jestem egoistką... Być może odsłaniam tę swoją zawistną stronę osobowości, która wymaga opieki innych i ciągłego zainteresowania... Być może jestem cholernie popieprzona i rozmawiam ze zmarłym obwiniając go o to, że mnie porzucił. I w tej chwili świat może uważać, że myślę tylko o sobie! Ale prawda jest taka, że wszyscy, którzy odbierają sobie życie są pieprzonymi egoistami! I W. właśnie taki był. A ja byłam pieprzoną ignorantką pozwalając mu zrobić niewłaściwy krok, który zniszczył wszystko... Dosłownie wszystko... Doskonale pamiętam dzień, w którym dowiedziałam się, że Jego już nie ma... Te długie minuty przemijające żółwim tempem jedna po drugiej i dziesiątki par oczu wgapiających się we mnie w oczekiwaniu na jakąkolwiek reakcję - najlepiej byłoby dla nich, gdybym zrobiła coś spektakularnego, wtedy mieliby o czym plotkować i opowiadać w domach... Ale ja po prostu stałam. Stałam po środku szkolnego korytarza i patrzyłam na kolegę ze swojej paczki znajomych, który codziennie rano wpadał po W., żeby mogli razem iść do szkoły. Ten chłopak być może był równie zdruzgotany i przytłoczony jak i ja faktem śmierci naszego przyjaciela. Jednak nie zwróciłam na niego najmniejszej uwagi. Był posłańcem złych wiadomości - a z tego, co wiem, to posłańca się nie zabija (taki czarny humor mi się wtedy uruchomił). Ja jedynie podniosłam z podłogi torbę, która zsunęła się z mojego ramienia i wyszłam. Wyszłam wolnym krokiem z budynku szkoły i podążałam przed siebie. Szłam, aż w końcu zaczęłam biec, a łzy ciekły mi po policzkach. Nie ścierałam ich, bo wiedziałam, że to nie ma sensu - za chwilę popłyną następne. Nie miałam na to również ochoty. Chciałam, aby ludzie zobaczyli moje cierpienie i żeby wystraszyli się tak bardzo, aby nie przyszło im do głowy, że mogliby chociażby do mnie podejść. Nienawidziłam ich. Nienawidziłam ich tak bardzo, że miałam ochotę... Ale ta ochota szybko minęła. W kieszeni wciąż dzwonił mi telefon. Nie odbierałam. Nie potrzebowałam pocieszenia i wsparcia innych... Nie potrzebowałam współczucia czy troski... Musiałam być sama. Ukryłam się w opuszczonej fabryce, gdzie często przesiadywałam z W.. Siedziałam tam cały dzień i całą noc, aż o poranku mój umysł powrócił z tego letargu do rzeczywistości. Ocknęłam się, ruszyłam w końcu zdrętwiałe mięśnie i stwierdziłam, że czas wracać do domu. Pamiętam, że kiedy przekroczyłam próg mama rzuciła mi się z płaczem na szyję, a tata krzyczał coś wychodząc z kuchni i groził mi palcem. Ale do mnie nie docierało to, co mówili... Ja funkcjonowałam wtedy w zawieszeniu. Wszystko straciło dla mnie wartość, życie nie miało znaczenia. Przez dwa tygodnie leżałam w łóżku nie kontaktując kompletnie. Pamiętam jedynie pogrzeb W. i czerwone róże, które włożyłam do jego trumny. W kaplicy ludzie patrzyli na mnie krzywo, nawet jego rodzice, gdy przez całą mszę stałam przy tej cholernej trumnie i ściskałam Jego dłoń. Pamiętam, że była sztywna, lodowata i dziwna w dotyku. Ale to była jego ręka. A ja czułam, że muszę pomóc Mu przez to przejść... Że On musi pomóc mi przez to przejść... 
Kilka razy odwiedzili mnie lekarze, aby sprawdzić mój stan zdrowia...
Kilka razy odwiedziła mnie pani psycholog, żeby pomóc mi się uporać z "problemem". Zaśmiałam jej się w twarz, gdy zapytała jak się czuję. Jej natarczywe pytania wcale mi nie pomagały. Chciała, żebym powiedziała jej wszystko... Chciała, żebym się przed nią otworzyła... Chciała, żebym zdradziła jej swoje tajemnice... I po co? Żeby stwierdzić, że cierpię i nie radzę sobie ze stratą przyjaciela? Wiedziałam to i bez jej kretyńskich pytań i wniosków. Ona sprawiała tylko, że jeszcze bardziej odgradzałam się od świata... Jeszcze bardziej zamykałam się w sobie...
Po jakimś czasie mama poprosiła T., żeby ze mną porozmawiał. Wiedziałam, że wciąż przychodzi pytać jak się czuję i czy chciałabym z nim o czymś pogadać, albo po prostu posiedzieć... Ale ja nigdy nie chciałam. Wolałam być sama. Wpuściłam go ponownie do swojego życia dopiero po miesiącu... Skłamałabym, jeżeli powiedziałabym, że T. mi nie pomógł. Pomógł mi. Do dziś jestem mu wdzięczna za nieme wsparcie, którego mi udzielił. On po prostu ze mną był. Nie czekał na zwierzenia, nie wymagał odpowiedzi na swoje monologi, nie naciskał... Po prostu był. Jakby dokładnie wiedział czego potrzebuję... Często zastanawiam się jeszcze, dlaczego mnie wtedy nie zostawił... Dlaczego nie odpuścił... I z całego serca jestem mu wdzięczna za to, że nie ustąpił. Nie wiem, czy bez niego dałabym sobie radę...
Wniosek jest taki, że W. nie ma już wśród nas. Zostawił po sobie list, w którym napisał, że rozczarował się światem... Że jego życie powinno wyglądać inaczej... Że nie ma ochoty kontynuować tej farsy, w której jest jedną z wielu kukiełek... Zamieścił w tym liście jeszcze wiele innych rzeczy, o których nie mam zamiaru wspominać w tym miejscu. Ale prócz tego listu zostawił również po sobie wiele cierpiących ludzi, osób, które kochały go ponad wszystko na świecie i opłakują go każdego pieprzonego dnia... Często mam wrażenie, że wspomnienia wspólnie spędzonych chwil zabijają mnie od środka... Nasze zdjęcia, ulubione piosenki, filmy, książki, prezenty, które dostawałam od niego z różnych okazji, wisiorek, który zrobił dla mnie własnoręcznie, koszulka, którą zabrałam mu dzień przed śmiercią i której nigdy nie wypiorę, bo masochistycznie upajam się jej zapachem, gdy nikt nie widzi, a ja mogę swobodnie pozwolić płynąc łzom... Zostawił mi po sobie tak wiele, że zaczyna mnie to przygniatać. 
A wszystkim ludziom, którzy oszukują się wmawiając sobie, że z czasem to boli mniej... Właśnie tutaj chciałabym Wam wszystkim powiedzieć, że nie. Z czasem wcale nie boli mniej... Z czasem zaczęłam myśleć, czy oby na pewno zrobiłam wszytko, co mogłam, by temu zapobiec... Zaczęłam myśleć, czy to nie moja wina... Czy nie przyczyniłam się do Jego decyzji w jakikolwiek sposób... Dlaczego mnie tam nie było... Dlaczego nie zadałam Mu odpowiednich pytań... Dlaczego nie pomyślałam, że ma aż taki problem... Dlaczego do cholery byłam tak głupia i ślepa!? DLACZEGO!? A potem jest już tylko rozpacz... I tak do punktu zero, kiedy to powoli uczymy się żyć na nowo ze swoim bólem. Ale nigdy nie zapominamy. Bo to jest jedna z tych rzeczy, które obciążają psychikę do tego stopnia, że w pewnym momencie jesteśmy na granicy szaleństwa, by w końcu się od niej odbić i wyznaczyć nowy tor. 
Każdego poranka staram się jak mogę, by się uśmiechać. Ale to nie jest łatwe. Znalezienie w sobie chęci do życia jest znacznie trudniejsze niż samo życie...
A dzisiaj... Gdy stałam nad grobem przyjaciela i rozmyślałam nad naszym życiem... Zdałam sobie sprawę, że W. nie był dość silny by przezwyciężyć swój ból życia. A ja nie byłam dość silna, aby mu w tym pomóc... Sama sobie też nie byłam w stanie pomóc... Moim wsparciem był i jest T.. W. nie miał tyle szczęścia, gdy dobierał sobie przyjaciół. Nie będę tu wysuwać drastycznych wniosków i stwierdzać, że jego śmierć to moja wina, ale... Ale po części to jest moja wina. 
Po części...



środa, 28 września 2011

Pogadajmy.

          Mimowolnie uwielbiałam to, jak dziewczyny wodziły wzrokiem za moim chłopakiem, gdy przechodziliśmy ulicami miasta zalanego tłumem ludzi, a ja z głupkowatym uśmiechem na twarzy mogłam uwiesić się na jego ramieniu i z czystą wręcz premedytacją pokazywać tym wszystkim zazdrośnicom, że On jest MÓJ. Wtedy napotykałam ich nienawistne spojrzenia, które odwzajemniałam unosząc szyderczo brew. Ale ten sam nienawistny wzrok, co u tych obcych dziewczyn, zobaczyłam kiedyś u mojego chłopaka - zaniepokoiło mnie to, więc postanowiłam poruszyć ten temat, zgodnie z naszą niepisaną umową, iż mówimy sobie o wszystkim. I tak wylądowałam z moim T. na kłodzie zwalonego drzewa za, nieużywanymi już, torami kolejowymi za miastem. To jest nasze miejsce. I tam omawialiśmy nasze problemy - to było jak rytuał, który wszedł nam w nawyk bez ustalania tego między sobą. 
Pochwyciłam Jego spojrzenie i zmrużyłam zadziornie oczy, czym był wyraźnie zaskoczony. 
- O czym rozmawiałeś ostatnio z R. na imprezie, kiedy poszłam pomóc  Z. w kuchni? - odparłam po chwili milczenia siadając okrakiem na pniu i przysuwając się bliżej chłopaka.
- Co masz na myśli? - nie patrzył na mnie. Wiedziałam, że coś jest nie tak. A On wiedział, że ja wiem.
- Specjalnie unikasz odpowiedzi? - nadal na mnie nie patrzył, więc zacisnęłam palce na jego przedramieniu, aby zwrócić jego uwagę - T., znam Cię. I wiem, że coś jest nie tak. Widzę to. Dlaczego nie chcesz powiedzieć mi co?
- Bo to głupie... - mruknął parskając wymuszonym śmiechem.
- Nie wydaje mi się, żeby to było głupie. - stwierdziłam przysuwając się jeszcze bliżej i opierając brodę o jego ramię - Przecież coś Cię dręczy... Może razem spróbujemy coś na to zaradzić. Co?... - mówiłam opanowanym tonem, ale w środku cała wrzałam z niecierpliwości. A oporność mojego chłopka doprowadzała mnie niemal do szału.
- Będziesz się śmiała. - odparł patrząc na mnie niepewnie.
- Nie będę. - zarzekłam się - Obiecuję, że nie będę.
- Obiecujesz... - sapnął, a potem zrezygnowany pokręcił głową i zmarszczył brwi - Dlaczego tak długo rozmawiałaś z R.? 
- Że co? - obruszyłam się sztywniejąc momentalnie - Jak to? Przecież... Zamieniłam z nim kilka słów, pośmiałam się, a potem przyszedłeś Ty i cały wieczór spędziłam z Tobą, więc...
- Ale musiałaś rozmawiać akurat z nim!? - jego poirytowanie było dla mnie kompletnie niezrozumiałe w pierwszej chwili - Przecież wiesz, że on zawsze do Ciebie uderzał!
- Uderzał!? O czym Ty mówisz!? - krzyknęłam zrywając się na równe nogi - Słyszysz siebie w tym momencie!? Przecież R. to mój kumpel z podstawówki! Znamy się jak łyse konie, przecież wszystkie kary odbębnialiśmy razem przez całe gimnazjum! Mamy wiele wspólnych wspomnień, przywołaliśmy kilka numerów z tamtych czasów i pośmialiśmy się. To wszystko. - skwitowałam krzyżując ręce na piersiach - A Ty nie masz o co mieć do mnie pretensji.
- Ale I. posłuchaj... - zająknął się, a następnie wstał i przytulił mnie do siebie głaszcząc po plecach. Chciał mnie udobruchać, ale nie ze mną takie triki. Byłam za bardzo zdenerwowana, żeby tak łatwo dać się przeprosić - Przepraszam... Nie chciałem, żebyś się wściekała... - wyszeptał całując mnie w czubek głowy i zaglądając w oczy - Ja po prostu... Boże, jakie to głupie.
- Albo mi zaraz powiesz, o co konkretnie się kłócimy i o co masz pretensje, albo idę na przystanek i wracam pierwszym autobusem do miasta. I nie spotkam się z Tobą przez najbliższe dwa tygodnie! Albo i nawet przez miesiąc, jeżeli będzie trzeba! - zastrzegłam grożąc mu palcem. Byłam śmiertelnie poważna. 
- Nie wytrzymasz tyle. - posłał mi cwaniacki uśmieszek - Za bardzo będziesz tęsknić, żeby unikać mnie przez tak długi czas. - oparł czoło o moje czoło kołysząc nas delikatnie na boki.
- A chcesz się przekonać? - moja pewność siebie zaskoczyła Go, o czym świadczył moment bezruchu - Dobrze wiesz, że jak bardzo chcę to potrafię. I zawsze, ale to ZAWSZE, dotrzymuję słowa.
- I. ...
- Więc jak? - patrząc na wyraz jego twarzy mogłam spokojnie stwierdzić, że się wystraszył.
- Dobra... - odsunął się ode mnie, włożył ręce w kieszenie i odwrócił się bokiem, by na mnie nie patrzeć - Wściekam się, bo... Bo ty i on... Bo was tyle łączy i... - przeczesał włosy palcami - Cholera, jestem zazdrosny, rozumiesz!? 
No po takim wyznaniu wryło mnie kompletnie w ziemię. Stałam i gapiłam się na niego, jakbym widział go pierwszy raz na oczy. Chciałam coś powiedzieć, ale wyszło mi jakieś niezrozumiałe zająknięcie.
- A teraz twoja kolej. Możesz się śmiać. - machnął na mnie ręką i chwilę później widziałam już tylko jego plecy, co przywołało mnie do porządku.
- Czyś Ty upadł na głowę!? - wrzasnęłam uderzając pięścią w bark chłopaka - Zazdrosny!? O kogo!? O R.!? Porąbało Cię!? - stanęłam tuż przed Nim chwytając Go za oba policzki - Porąbało Cię człowieku... - prychnęłam unosząc się na palcach i muskając jego usta - Nigdy nie dałam Ci chociażby cienia podejrzeń, żebyś teraz mówił mi takie rzeczy.
- Ale tu nie chodzi o ciebie... - wyszeptał spokojnym już tonem - Tylko o to, jak on na ciebie patrzy... 
- Ale ja na niego nie patrzę. I to jest chyba ważniejsze.
- Wiedziałem, że nie zrozumiesz. - mruknął uwalniając się od mojego dotyku - Za każdym razem, kiedy on jest blisko ciebie mam ochotę przestawić mu parę rzeczy... - zacisnął pięści, a mięśnie jego szczęki zadrgały nieznacznie - Nienawidzę tego, że pozwalasz mu chociażby poklepać cię po plecach. - warknął, co mnie zdziwiło. T. jeszcze nigdy nie mówił do mnie takim tonem - Nienawidzę tego, że możesz wpaść na niego w mieście, kiedy nie będzie mnie przy tobie i że on może zaprosić się w jakieś fajne miejsce i...
- T. opanuj się! - przerwałam jego wywód, który zmierzał w niebezpiecznym kierunku - Nie jestem Twoją własnością! Nie możesz postawić mnie na półce, człowieku! I nie noszę żadnej etykietki z Twoim imieniem i nazwiskiem! - czułam, że posuwam się za daleko i jeszcze chwila, a powiem coś, czego nie powinnam, ponieważ wcale tak nie myślę - T. ... Mnie też aż pięści świerzbią, gdy widzę te wszystkie laski oglądające się za Tobą i zaśliniające całe chodniki. I nie tylko... Ale zwalczam to w sobie. Bo wiem, że należymy do siebie. I z tego co wiem, żadne z nas nie zmieniło co do tego faktu zdania w ostatnim czasie. - zrobiłam krok w jego stronę i wspięłam się na palce, aby zarzucić mu ramiona na szyję chłopaka, wtulić się - Jestem tutaj i jestem z tobą... Kocham Cię... Czego jeszcze chcesz?
- Sam nie wiem... - objął mnie zacieśniając uścisk.
- Nie ufasz mi?
- Nie ufam jemu... - napięcie ponownie zaczynało wzrastać.
- T., przestań się tym zadręczać. To nie ma sensu. - odsunęłam się, żeby spojrzeć w jego cudowne oczy - Kocham tylko Ciebie, i pamiętaj o tym. Tylko Ciebie. 
- Ja też Cię kocham... Bardzo. I dlatego czasem mi odbija. - uśmiechnął się radośnie, co zapewniło mnie o tym, że wszystko jest już w porządku.


Rozmowy o zazdrości nie należą do najłatwiejszych. A sama zazdrość... Moim zdaniem zazdrość rodzi się tam, gdzie nie ma zaufania. Jeżeli T. zaczął we mnie wątpić, to stwierdziłam, że muszę pomóc mu wrócić na właściwy tor. I to właśnie zrobiłam. Od tamtej rozmowy minęło półtorej roku i jak na razie nie poruszaliśmy tematu zazdrości. Żadne z nas nie czuło się niepewnie, a nasze wzajemne zaufanie wydaje się nienaruszone.
Z zazdrością trzeba walczyć. A najlepszą bronią w tej walce jest rozmowa - to taka wskazówka z własnego doświadczenia.



poniedziałek, 26 września 2011

Specjalne podziękowanie...

- Patrzyłeś kiedyś w gwiazdy od tak sobie? - spytałam leżąc obok Niego na kocu i zaciskając pięści w oczekiwaniu na dotyk Jego palców. 
- Dlaczego pytasz? - odparł skupiając wzrok na moich ustach, ale po chwili, jakby powrócił do rzeczywistości z jakiejś odległej krainy, popatrzył mi w oczy. Uśmiechnęłam się delikatnie uświadamiając sobie, że bardzo imponuje mi fakt, iż jestem w stanie rozproszyć uwagę tego cudownego chłopaka.
- Zastanawiałam się, czy dla Ciebie ta chwila znaczy tyle, co dla mnie... - mój szept rozniósł się echem w próżni lasu roztaczającego się wokół nas.
- Masz na myśli patrzenie w gwiazdy, czy nasze dzisiejsze spotkanie?
- A jeżeli odpowiem, że jedno i drugie?
- Sypiesz dzisiaj zagadkami, Kochanie. - uwielbiałam, gdy tak się do mnie zwracał. Jego miękkie "kochanie" budziło trzepot skrzydeł tysiąca motyli w moim brzuchu. 
- Ale odpowiedz. - naciskałam wpatrując w Niego uporczywie. W sumie to sama nie wie, czego oczekiwałam.
- A jeżeli powiem ci, że jestem prostym facetem... - obrócił się na bok twarzą do mnie i podparł głowę na dłoni - I zamiast patrzeć w gwiazdy wolałbym patrzeć przez całe życie na Ciebie?
- Nie żartuj sobie ze mnie. - prychnęłam przekręcając twarz ku niebu - Żaden prosty facet nie wymyśliłby takiego zdania. - moja reakcja wywołała u mojego chłopaka chichot, który sprawił mi niebywałą przyjemność. Po tym śmiechu wiedziałam, że odebrał moje słowa tak, jak powinien je odebrać.
- To miał być komplement?
- A jak myślisz? - powiedziałam zadziornie. Chwilę później poczułam na ustach czuły pocałunek Ukochanego i jego ciepłe dłonie zaciskające się na moich ramionach.
- Myślę, że jestem niesamowitym szczęściarzem, że mam ciebie. - szepnął pocierając nosem o mój nos - I coraz częściej zastanawiam się, co ty we mnie widzisz.
- To samo, co Ty we mnie.
- Diabelnie piękny uśmiech i błyszczące oczy?

W tym miejscu chciałabym podziękować mojemu T.
Za to, że byłeś, jesteś i będziesz...
Za to, że wciąż przypominasz mi, jak trudno było umówić się ze mną na randkę...
Za to, że byłeś cierpliwy i czekałeś na mnie - na moment, w którym dojrzeję do związku... 
Za te wszystkie czułe słowa, które od Ciebie usłyszałam i które z dnia na dzień wrzynają się w moją pamięć budując cudowne wspomnienia...
Za to, że dajesz mi tak wiele...
Za zaufanie...
Za wiarę we mnie...
Za przyjaźń... 
Za miłość... 
A przede wszystkim za to, że nawet jeżeli nigdy tego nie przeczytasz - to i tak wiesz, że z każdym dniem kocham Cię coraz bardziej i zdajesz sobie sprawę z bezcenności moich uczuć.

Twoja, już niedługo dwudziestoletnia, Miss_Independent.


piątek, 23 września 2011

T.S. Eliot - "Wydrążeni ludzie"

       Za każdym razem, gdy czytam ten wiersz to mam ciarki na plecach. Do dziś nie mam pojęcia, pod jakim względem ten utwór wywiera na mnie aż taki wpływ, ale może nie tylko na mnie działa w ten sposób. Może inni czytelnicy Eliota również przeżywają każdy jego wers z taką samą bombą emocjonalną jak i ja. W każdym razie chciałam opublikować go na swoim blogu, bo to mój ulubiony wiersz, a zarazem pierwszy, jaki przeczytałam z własnej woli (mam tu na myśli pominięcie wszystkich wierszydeł, które przerabiamy w szkołach na lekcjach). To on zachęcił mnie do sięgnięcia po tomiki wierszy zagranicznych poetów i obudził we mnie pasję do poezji. Dzięki niemu weszłam w nieznany mi dotąd świat i z dumą przyznaję się, że utknęłam w nim, uzależniłam się od niego i z uśmiechem na twarzy odkrywam nowe jego zakątki.

Thomas Stearns Eliot  
"Wydrążeni ludzie" 

I

My, wydrążeni ludzie
My, chochołowi ludzie
Razem się kołyszemy
Głowy napełnia nam słoma
Nie znaczy nic nasza mowa
Kiedy do siebie szepczemy
Głos nasz jak suchej trawy
Przez którą wiatr dmie
Jak chrobot szczurzej łapy
Na rozbitym szkle
W suchej naszej piwnicy

Kształty bez formy, cienie bez barwy
Siła odjęta, gesty bez ruchu.

A którzy przekroczyli tamten próg
I oczy mając weszli w drugie królestwo śmierci
Nie wspomną naszych biednych i gwałtownych dusz
Wspomną, jeżeli wspomną,
Wydrążonych ludzi
Chochołowych ludzi.

II

Oczu napotkać nie śmiem w moich snach
W sennym królestwie śmierci
Nigdy się nie ukarzą:
Tam na złamanej kolumnie
Oczami będzie blask słońca
Tam tylko chwieją się drzewa
I głosy, kiedy wiatr śpiewa,
Są dalsze i uroczyste
Niż gwiazda blednąca.

I obcym nie był bliżej
W sennym królestwie śmierci
Niechaj jak inni noszę
Takie umyślne przebranie
Patyki stracha na polu
Szczurzą sierść, pióra wronie
Niechaj jak wiatr wieję się skłonię
Nie bliżej -

Niech ostatecznie ominie spotkanie
W królestwie ni światła ni cienia

III

Tutaj kraina nieżywa
Kraina kaktusowa
Tu hodują kamienie
Obrazy, ich łaski wzywa
Dłoń umarłego błagalnie wzniesiona
Pod migotem gwiazdy blednącej.

Czy tak samo jest tam
W drugim królestwie śmierci
Czy budzimy się zupełnie sami
W godzinę kiedy wszystko w nas
Jest czułością i czystymi łzami
Usta chcą pocałunku
A modłą się do złamanego kamienia.

IV

Nie tu są oczy
Nie ma tu oczu
W tej dolinie umierających gwiazd
W tej wydrążonej dolinie
Złamanej szczęce naszych utraconych królestw

W tym ostatnim miejscu spotkania
Na oślep szukamy
Nieufni i niemi
Na żwirach zgromadzeni pod opuchłą rzeką

Na zawsze niewidomi
Bo nie ukażą się oczy
Gwiazda nieustająca
Wielolistna róża
Królestwa śmierci bez świateł ni cienia
Nadzieja tylko
Pustych ludzi

V

Więc okrążajmy kaktus nasz
Kaktus nasz kaktus nasz
Więc okrążajmy kaktus nasz
O piątej godzinie rano

Pomiędzy ideę
I rzeczywistość
Pomiędzy zamiar
I dokonanie
Pada Cień

Albowiem Tuum est Regnum

Pomiędzy koncepcję
I kreację
Pomiędzy wzruszenie
I odczucie
Pada Cień

A życie jest bardzo długie

Pomiędzy pożądanie
I miłosny spazm
Pomiędzy potencjalność
I egzystencję
Pomiędzy esencję
I owoc jej
Pada Cień

Albowiem Tuum est Regnum

Albowiem Tuum est
Życie jest
Albowiem Tuum est
I tak się właśnie kończy świat
I tak się właśnie kończy świat
I tak się właśnie kończy świat
Nie hukiem ale skomleniem.



środa, 21 września 2011

Rozmowa czasem znaczy tak wiele...

- Co czujesz, gdy na mnie patrzysz?
- Mam ochotę rzucić się na ciebie i zacałować, aż oboje nie padniemy ze zmęczenia i ogromu szczęścia, które na nas spadło.
- A co byś poczuł, gdybym cię odepchnęła?
- Poczułbym się tak, jakbyś mnie zabiła...
- A co, jeżeli bym ci uległa?
- Byłbym najszczęśliwszym mężczyzną stąpającym po tej ziemi.
- A kiedy jesteś tak blisko mnie, co czujesz?
- Że chcę być jeszcze bliżej.
- A moje uczucia? Zastanawiasz się czasem nad tym, co ja czuję?
- Bardzo często. Nawet teraz, kiedy jesteś tuż obok. Nie zbliżam się zbytnio, bo wiem, że boisz się bliskości.
- Więc dlaczego mówisz mi te wszystkie rzeczy?
- Ponieważ moja szczerość kiedyś zdoła przebić twój mur obronny, za którym się przede mną ukryłaś.
- Nie boisz się, że kiedyś przyjdzie moment kryzysu i odpuścisz?
- Jak mógłbym odpuścić sobie miłość mojego życia? Naprawdę wierzysz w to, że kiedykolwiek jeszcze spotkam na swej drodze kogoś takiego jak ty?
- Jesteś przy mnie, bo jestem dziwadłem?
- Jestem przy tobie, ponieważ jesteś wyjątkowa. I jesteś stworzona tylko dla mnie. Wiem to odkąd ujrzałem cię przechodzącą przez ulicę w moim szaliku.
- Ale to był przypadek. Znalazłam twój szalik i pomyślałam, że mogę go wziąć.
- Przypadek? Ja nie wierzę w przypadki.
- A w co w takim razie wierzysz?
- W przeznaczenie, które nas połączyło.



Wiara i inne dopalacze.

Nieważne, ile razy upadasz - ważne, ile razy się podnosisz. To nasza odwaga i upór czynią nas tymi, kim jesteśmy, pozwalają nam walczyć o nas samych. Wiem, że nie mogę się poddać. Wiem, że zwątpienie jest blisko, jest tuż za mną, w każdej chwili może mnie dopaść... I nie przeczę, że było wiele takich momentów, w których faktycznie mnie dopadało - ale nie dałam się sprowadzić do parteru. Nie dobiło mnie. Dlaczego? Bo wiedziałam, że gdy stracę swoją wiarę w lepsze jutro to stracę wszystko. Wszystko to, co jest dla mnie cenne i na co pracowałam całe swoje dotychczasowe życie. I nie mogłam ustąpić. Ponieważ mój ośli upór doprowadził mnie do miejsca, w którym teraz jestem. 
I nigdzie się stąd nie ruszam.
Zaciętość czyni mnie silną. Wsparcie daje nadzieję. Wiara czyni nieugiętą. 
Dzięki temu wiem, że żadne przeciwności losu nie zniszczą osoby, którą jestem. 




Miejmy odwagę wyglądać nowego jutra. Jutra wolnego od naszych niepowodzeń i porażek. Jutra, które dzisiaj świeci jasnym blaskiem oślepiając nas i wszystkich dookoła.

"Ktoś kiedyś powiedział, że jutro jest wolne od błędów. Uwierzmy w to." 


sobota, 17 września 2011

Na początek małe wyznanie.

            Tak na dobry początek mogłabym napisać o czym będzie mój blog. Więc... O niczym. A tak dokładnie to o wszystkim i o niczym. Będę na nim zamieszczać wszystko, co wpadnie w moje ręce - w praktyce i w przenośni. Zobaczycie tu recenzje książek i filmów, wiersze, krótkie filmiki, zdjęcia, cytaty, opowiadania... A przede wszystkim moje myśli. Zakładając ten blog miałam zamiar zrobić z niego tak zwane "osobiste wysypisko" i tej koncepcji będę się trzymać. Nie liczę na komentarze, nie patrzę na statystyki - jeżeli chcesz drogi Czytelniku zostawić po sobie ślad, proszę bardzo - ale to nie jest wymóg. Publikując kolejne posty będę wylewać z siebie wszelkie żale, smutki, radości i inne emocje, które we mnie drzemią. Blog ma być dla mnie miejscem, dzięki któremu osiągnę wewnętrzne katharsis. Uważam, że każdy człowiek powinien mieć coś swojego, coś tylko i wyłącznie dla siebie, coś co sprawi, że będzie szczęśliwy i pozwoli wyrazić siebie - swój osobisty kącik samotności. Ja ma TO tutaj - na moim blogu.