Kiedyś
ja i W. byliśmy nierozłączni… dlatego tak ciężko przeszłam jego odejście. Bo ja
i on funkcjonowaliśmy jak jeden organizm, bo on był mną, a ja byłam nim - zawsze
razem. Jeżeli ktoś nie czuł się w ten sposób przy drugiej osobie – nie zrozumie.
Można się ze mną spierać, że to niemożliwe, że przyjaźń dziewczyny i chłopaka
to jakiś abstrakcyjny przypadek „gdzieś i kiedyś, ale nie tu i teraz”, że tak
naprawdę darzyliśmy się uczuciem, ale nie było ono bratersko-siostrzane, że
przesadzam ze swoją reakcją… Już nie raz słyszałam takie zarzuty – właśnie o to
słowo mi tu chodzi ZARZUTY. Rozmowy o W. nigdy nie są spokojną dyskusją. Ludzie
na mnie naskakują, oskarżają o kłamstwo i przewrażliwienie, o nadwyraz
rozwiniętą wyobraźnię…
Ale
czy ja jestem wariatką?
Dlaczego
obcy ludzie roszczą sobie prawo do oceniania mnie, a tym bardziej Jego!? Kto im
takie prawo dał!?
Oni
nie znają mnie, nie znali Jego… A wygłaszają opinie, jakby siedzieli w naszych
głowach!
Dlaczego!?
Do cholery… dlaczego…
Ci
ludzie obnoszą się ze stwierdzeniami, które mnie ranią… sprawiają, że naprawdę
zaczynam się czuć szalona… osaczają mnie, dołują…
A
najbardziej krzywdzące słowa usłyszałam od osoby, po której nigdy bym się tego
nie spodziewała:
„Skoro
twierdzisz, że tak dobrze go znałaś… to dlaczego nie potrafiłaś zatrzymać go
przed tym, co sobie zrobił? Przed samobójstwem?...”
Słowo
samobójstwo było jak nóż w plecy.
Nie
odpowiedziałam na to pytanie. Bo skąd niby miałam znać odpowiedź? Tę właściwą
odpowiedź?
Powinnam
ją znać?
…
Boję
się nawet o tym myśleć… Boję się, że wrócą tamte dni odrętwienia, kiedy
zerwałam swój kontakt ze światem zewnętrznym, kiedy znajdowałam się poza własną
świadomością i nie chciałam stamtąd wracać. W końcu wróciłam.
A
jeżeli teraz nie będę chciała wrócić?
Jeżeli…
nie będę mogła wrócić?...
Dlaczego On to sobie zrobił?...