Boję się, że pewnego dnia o mnie zapomni. Boję się, że spojrzy na mnie i nie będzie potrafiła przypomnieć sobie, kim jestem. Boję się, że zamiast rozpoznać we mnie swoją wnuczkę, zada mi pytanie: "A przepraszam, kim ty jesteś i co tu robisz?". Boję się, że stanę się dla niej obca.
Przeraża mnie to. Bo wiem, jak będzie wyglądać przebieg tej choroby. I wiem, jak to wszystko się skończy.
Wiem, jakie są symptomy. Wiem, że z dnia na dzień coraz więcej komórek w jej mózgu będzie umierać. Wiem, że to nieuniknione. Wiem, że nie uciekniemy przed tym i nie wyleczymy tego.
Do tej pory byłam pewna, że mamy jeszcze czas. Byłam pewna, że to nie pora, by zacząć się martwić i wziąć sprawę na poważnie. Byłam pewna...
Ale dzisiaj u lekarza padły słowa: "To alzheimer. Choroba jest już zaawansowana". I wtedy straciłam grunt pod nogami.
Nie wiem, gdzie szukać pomocy. Nie wiem, jak sobie z tym poradzić.
Wiem o tej chorobie niemal wszystko. I może dlatego tak bardzo się jej boję. Boję się o moją babcię.
Jak mam pogodzić się z tym, że pewnego ranka ona na mnie spojrzy i nie będzie rozumiała, co ja przy niej robię.
Nie radzę sobie.
Nie godzę się na to.
Ale jak mam walczyć...
Babcia wymyka mi się rąk. Jej pamięć przecieka mi przez palce.
Ile jeszcze mam czasu? Tylko to jedno mam w głowie - czas, który mi ucieka.
poniedziałek, 6 czerwca 2016
niedziela, 20 marca 2016
Świeczki na torcie to wyzwanie
Jesteś
ty, twoi najbliżsi i tort urodzinowy na środku stołu. Jedna świeczka i jedno
życzenie. Musisz zdecydować, czego tak naprawdę chcesz. Czego potrzebujesz.
Czego pragniesz najbardziej na świecie. To będzie życzenie dla ciebie? Czy może
jednak dla twoich bliskich? Decyzja jest twoja. Uśmiechasz się, wszyscy
się w ciebie wpatrują i czekają, aż zdmuchniesz świeczkę. Czujesz presję.
Uśmiechasz się czy też nie? Płaczesz? Łzy szczęścia czy smutku? I ta prośba błąkająca
się po głowie i błagająca, by ktoś ją usłyszał – niech ktoś zdmuchnie za mnie
tę pieprzoną świeczkę, bo ja nie wiem czego chcę.
Dawno
tego nie robiłam. Za każdym razem, kiedy moja najbliższa koleżanka (niemal
przyjaciółka) ma urodziny, pamiętam o świeczkach na torcie, który sama dla niej
piekę. Zawsze. Ale dzisiaj usłyszałam pewną myśl. Od mojej mamy. Od kogoś, kto
od lat nie zdmuchiwał świeczek i nie myślał o życzeniach dla siebie. Powiedziała
mi, że w tym roku stała przed tym tortem i nie potrafiła określić, czego chciałaby od
życia. Na co czeka. Kiedyś stwierdziłam, że jest najbardziej bezinteresowną
osobą jaką znam. I wiem to na pewno, a ona potwierdza to każdym swoim czynem. Wiem to, bo ja jestem największą egoistką
jaką znam. A znam ich wielu, od mojego ojca zaczynając. Nigdy nie rozumiałam,
co połączyło tak różnych od siebie ludzi… I nie wierzę w bzdury, że
przeciwieństwa się przyciągają. Świat tak nie funkcjonuje.
Ale
wracając do życzenia. Pierwsze o czym pomyślała to my – ja i moi bracia. Zapragnęła,
żebyśmy byli szczęśliwi. Tylko tyle. I aż tyle. A ja teraz siedzę, piszę i
zastanawiam się, czy to jest w ogóle możliwe? Wszystkie mamy tak mają? Czy
tylko moja jest ewenementem na skalę światową? Wszystko, czego pragnie to
szczęście jej dzieci. Nie weekend w SPA, wakacje na egzotycznej wyspie, wygrana
w lotto, własne zdrowie. Nasze szczęście, nasze sukcesy, nasze dobro.
O
czym ja myślę, kiedy zdmuchuję świeczki? Nigdy tego nie pamiętam i wydaje mi
się, że ja nawet nie mam życzenia. Po prostu zdmuchuję świeczki, bo wszyscy się
na mnie gapią w oczekiwaniu, że zaraz dostaną po kawałku ciasta. Płomienie
gasną w ekspresowym tempie, dostaję do ręki nóż i mam każdemu nałożyć żarcie na talerz. Tak to mniej
więcej wygląda. A chyba nie powinno.
czwartek, 17 marca 2016
Singiel - współczesny trędowaty
Chyba trochę się pogubiłam – ZNOWU. Nie jestem
pewna, czy społeczeństwo, w którym funkcjonuję na co dzień jest tym, o którym
ludzie myślą, że jest. Mamy XXI wiek, feminizm, emancypację od wielu, wielu
lat, cała masa kobiet jest samowystarczalna pod względem finansowym i większość
z nich robi karierę (niekoniecznie godząc to z prowadzeniem domu i rodziną). Nie
jestem kurcze starą babą, której zegar biologiczny tyka i która wylewa łzy do
poduszki, bo jej wiek zaczyna się od cyfry 3/lub więcej. Jestem młoda,
skończyłam studia, zaczynam odkrywać blaski i cienie dorosłego życia na własny
rachunek. Z własnymi wzlotami i upadkami.
Dlatego
jestem zaskoczona, że osoby w moim wieku, które – wydaje mi się – myślą choć
trochę podobnie do mnie (mam tu na myśli przełamywanie stereotypu kury domowej)
zadają mi idiotyczne pytania i częstują idiotycznymi komentarzami na temat
mojego stanu cywilnego: zagorzały singiel. Ej, serio, czy w dzisiejszym świecie
nadal osoba, która nie ma przy sobie kogoś jest wybrykiem natury? Do niedawna
uważałam, że porzuciliśmy te tory i zaczęliśmy wymagać/oczekiwać od ludzi
czegoś więcej niż założenia rodziny (bo tak wypada/bo masz już swoje lata). I
nagle, kompletnie niespodziewanie, zderzyłam się ze ścianą. Wybieram się na
wystawę prac koleżanki i dostałam zaproszenie „z osobą towarzyszącą”. I to
oczywiście musi być facet. A na domiar złego – MÓJ facet. No i ok, znalazłam
tego faceta na wystawę i na bankiet. Ale co moi znajomi zrobią, kiedy dowiedzą
się, że on nie do końca jest taki MÓJ na amen i wieki wieków??? Oczekuję
publicznego linczu albo chociażby omijania mnie niczym trędowatego na
targowisku.
To
jest jak wykluczenie społeczne. Nie zapraszają cię na imprezy, bo cała reszta
będzie parami, a ty? Nie daj Boże przyleziesz sama! I co oni wtedy z tobą
zrobią? O czym z tobą gadać? No bo przecież nie zasiądziesz w damskim gronie i
nie wymienicie się kąśliwymi uwagami na temat swoich partnerów, bo ty takowego
nie posiadasz. Bo tylko wokół tego toczą się imprezowe debaty – podzielmy się wadami
swoje związku. Nie mówmy o tym, że Leo zagrał najgorszą rolę w swoim życiu i
zgarnął Oscara, nie mówmy o tym, że nienawidzimy Matta Damona, ale w „Marsjaninie”
był rewelacyjny, nie mówmy o tym, że reportaż o zakonnicach odchodzących z
zakonu przyprawił cię o gęsią skórkę, a latem planujesz przejechać rowerem całą
wschodnią ścianę Polski, bo jeszcze tam
nie byłaś. Jest tyle rzeczy, o które można zahaczyć. A czarny scenariusz tylko
jeden.
Jednak
problem polega na tym, że ludzie w parach myślą, że poruszenie temat „bycia w
związku” i dzielenie się przeżyciami z tym związanymi, wywołuje u singla zazdrość.
Dowiedziałam się o tym od znajomej na ostatniej posiadówie, na którą, O DZIWO!,
mnie zaproszono. Naprawdę? Serio??? Jak można tak płasko postrzegać człowieka-singla?!
Ależ
oczywiście, nie mam własnego życia, jedynie chodzę po ulicach, obserwuję pary i
zazdraszam im, bo ja to jestem taka nieszczęśliwa. Ja i moja wielka dziura w
sercu nie wypełniona miłością do drugiej osoby. Jest tyle rzeczy, które w życiu
można kochać, ale jeżeli to nie jest partner/mąż/konkubent/facet to nie można
być usatysfakcjonowanym w życiu.
A
podsumowując – wychodzi na to, że single to współcześni trędowaci. Bez kija nie
podchodź, bo jeszcze coś załapiesz! Pod tym względem świat się nie zmienił,
wbrew wszelkim pozorom. Jeżeli nie jesteś częścią pary zakochanych, stanowisz
dziwaczny element krajobrazu i lepiej zostawić cię samemu sobie. Chyba że!
Opcja druga, przez wszystkich żyjących w pojedynkę postrzegana jako nieco
upierdliwa, to poszukiwania tego jedynego/tej jedynej. Apel do wszystkich
zaangażowanych w tego typu akcje: LUDZIE, MY NIE POTRZEBUJEMY WASZEJ POMOCY!!!
Bycie samemu to wybór, nie przekleństwo. Być może kiedyś rzeczywiście zechcę
stanowić część duetu, ale nie dziś, nie teraz i nie w najbliższej przyszłości.
Mam być przez to separowana w gronie znajomych? To jest dopiero dziwactwo.
Subskrybuj:
Posty (Atom)