Chyba trochę się pogubiłam – ZNOWU. Nie jestem
pewna, czy społeczeństwo, w którym funkcjonuję na co dzień jest tym, o którym
ludzie myślą, że jest. Mamy XXI wiek, feminizm, emancypację od wielu, wielu
lat, cała masa kobiet jest samowystarczalna pod względem finansowym i większość
z nich robi karierę (niekoniecznie godząc to z prowadzeniem domu i rodziną). Nie
jestem kurcze starą babą, której zegar biologiczny tyka i która wylewa łzy do
poduszki, bo jej wiek zaczyna się od cyfry 3/lub więcej. Jestem młoda,
skończyłam studia, zaczynam odkrywać blaski i cienie dorosłego życia na własny
rachunek. Z własnymi wzlotami i upadkami.
Dlatego
jestem zaskoczona, że osoby w moim wieku, które – wydaje mi się – myślą choć
trochę podobnie do mnie (mam tu na myśli przełamywanie stereotypu kury domowej)
zadają mi idiotyczne pytania i częstują idiotycznymi komentarzami na temat
mojego stanu cywilnego: zagorzały singiel. Ej, serio, czy w dzisiejszym świecie
nadal osoba, która nie ma przy sobie kogoś jest wybrykiem natury? Do niedawna
uważałam, że porzuciliśmy te tory i zaczęliśmy wymagać/oczekiwać od ludzi
czegoś więcej niż założenia rodziny (bo tak wypada/bo masz już swoje lata). I
nagle, kompletnie niespodziewanie, zderzyłam się ze ścianą. Wybieram się na
wystawę prac koleżanki i dostałam zaproszenie „z osobą towarzyszącą”. I to
oczywiście musi być facet. A na domiar złego – MÓJ facet. No i ok, znalazłam
tego faceta na wystawę i na bankiet. Ale co moi znajomi zrobią, kiedy dowiedzą
się, że on nie do końca jest taki MÓJ na amen i wieki wieków??? Oczekuję
publicznego linczu albo chociażby omijania mnie niczym trędowatego na
targowisku.
To
jest jak wykluczenie społeczne. Nie zapraszają cię na imprezy, bo cała reszta
będzie parami, a ty? Nie daj Boże przyleziesz sama! I co oni wtedy z tobą
zrobią? O czym z tobą gadać? No bo przecież nie zasiądziesz w damskim gronie i
nie wymienicie się kąśliwymi uwagami na temat swoich partnerów, bo ty takowego
nie posiadasz. Bo tylko wokół tego toczą się imprezowe debaty – podzielmy się wadami
swoje związku. Nie mówmy o tym, że Leo zagrał najgorszą rolę w swoim życiu i
zgarnął Oscara, nie mówmy o tym, że nienawidzimy Matta Damona, ale w „Marsjaninie”
był rewelacyjny, nie mówmy o tym, że reportaż o zakonnicach odchodzących z
zakonu przyprawił cię o gęsią skórkę, a latem planujesz przejechać rowerem całą
wschodnią ścianę Polski, bo jeszcze tam
nie byłaś. Jest tyle rzeczy, o które można zahaczyć. A czarny scenariusz tylko
jeden.
Jednak
problem polega na tym, że ludzie w parach myślą, że poruszenie temat „bycia w
związku” i dzielenie się przeżyciami z tym związanymi, wywołuje u singla zazdrość.
Dowiedziałam się o tym od znajomej na ostatniej posiadówie, na którą, O DZIWO!,
mnie zaproszono. Naprawdę? Serio??? Jak można tak płasko postrzegać człowieka-singla?!
Ależ
oczywiście, nie mam własnego życia, jedynie chodzę po ulicach, obserwuję pary i
zazdraszam im, bo ja to jestem taka nieszczęśliwa. Ja i moja wielka dziura w
sercu nie wypełniona miłością do drugiej osoby. Jest tyle rzeczy, które w życiu
można kochać, ale jeżeli to nie jest partner/mąż/konkubent/facet to nie można
być usatysfakcjonowanym w życiu.
A
podsumowując – wychodzi na to, że single to współcześni trędowaci. Bez kija nie
podchodź, bo jeszcze coś załapiesz! Pod tym względem świat się nie zmienił,
wbrew wszelkim pozorom. Jeżeli nie jesteś częścią pary zakochanych, stanowisz
dziwaczny element krajobrazu i lepiej zostawić cię samemu sobie. Chyba że!
Opcja druga, przez wszystkich żyjących w pojedynkę postrzegana jako nieco
upierdliwa, to poszukiwania tego jedynego/tej jedynej. Apel do wszystkich
zaangażowanych w tego typu akcje: LUDZIE, MY NIE POTRZEBUJEMY WASZEJ POMOCY!!!
Bycie samemu to wybór, nie przekleństwo. Być może kiedyś rzeczywiście zechcę
stanowić część duetu, ale nie dziś, nie teraz i nie w najbliższej przyszłości.
Mam być przez to separowana w gronie znajomych? To jest dopiero dziwactwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz