Otoczona
przez nicość, istnieję. Na przekór wszystkiemu, co mnie spotkało i cokolwiek
dzieje się ze mną w tym momencie. Istnieję. Gdzieś, gdzie nigdy jeszcze nie
byłam. Nazywam to miejsce swoją osobistą próżnią dźwięków. Tylko to odbieram –
słowa, szepty, odgłosy. Dźwięki.
Utknęłam
w piekle z własnych fantazji. Bez dotyku, wzroku, smaku, węchu… Zostałam pozbawiona
zmysłów, które pozwalają mi odbierać świat tak dokładnie, jak tylko pozwala na
to ludzkie ciało. Strata jednego zmysłu jest dla człowieka katastrofą, a co
dopiero mówić o czterech.
Nie
jestem pewna, czy leżę, czy siedzę, czy też stoję. Czy jestem w domu, w
szpitalu, czy w kostnicy. Poruszam się lub też nie. Niczego nie mogę być już
pewna. Cokolwiek mnie spotkało, skutkiem tego wydarzenia jest moja próżnia. Istnienie
w niej mogę porównać do egzystowania w kosmosie. Jestem teraz niczym
kosmonauta, który odłączył się od statku kosmicznego i zawisł w stanie nieważkości
gdzieś we wszechświecie, w którym zgasły wszystkie gwiazdy. Jedyne co mnie
otacza to ciemność. A ta ciemność jest pełna dźwięków.
Czuję
się, jakbym czekała na wielki wybuch w przestrzeni kosmicznej. Tym moim wielkim
wybuchem jest czyjś głos. Słowo wypowiedziane przez osobę, bądź osoby. Chociaż
co do tej istoty mam jednak spore wątpliwości – nie mogę jednoznacznie
określić, czy rzeczywiście słyszę rozmowę, czy też ta rozmowa jest wytworem
mojej wyobraźni. Okrutna niepewność sprawia, że przestaję wierzyć z swój zdrowy
rozsądek. Przypuszczenie, że balansuję na granicy szaleństwa, odbija się echem
w moich myślach. Skoro nie mogę niczego dotknąć, czy też zobaczyć, jak mam
znaleźć prawdę, której mogłabym się chwycić jak kotwicy? Czy słuch zapewnia mi wystarczającą
równowagę? Czy może być gwarancją istnienia czegoś stałego? A mówiąc „czegoś
stałego” mam na myśli otaczającą mnie rzeczywistość.
Pikanie
aparatury, do której zapewne jestem podłączona, to podstawa by sądzić, że
znajduję się w szpitalu. Ale właściwe pytanie brzmi: w sali szpitalnej,
operacyjnej, na OIOMie? Gdzie mnie umieszczono? Śpię, leżę pod narkozą, w
śpiączce, czy może powoli umieram? Czy ludzie wokół mnie są lekarzami,
pielęgniarkami, krewnymi, obcymi? Szczegół, który upewnił mnie o jednej rzeczy,
wywołał lawinę pytań, produkowanych przez mój ograniczony w tym momencie umysł.
Słuch mnie ogranicza. Mogę budować podwaliny swojego świata wyłącznie na
przypuszczeniach.
Wspominałam
już o czekaniu na wielki wybuch? I on w końcu nadszedł. Pomiędzy pikanie,
szuranie, niezrozumiałe szepty i pospieszne kroki, wdziera się mój mały cud.
Słowa, które tworzą zdania, a potem przechodzą w całą wypowiedź.
–
Przepraszam cię. – Spazmatyczny szloch mówcy odbił się echem od ścian
pomieszczenia, w którym byłam. – To była tylko chwila… Siedziałaś obok, a
potem… Nie wiem, jak to się stało…
Nie
byłam pewna, czy powinnam współczuć mojemu rozmówcy, odczuwać chęć, by go pocieszyć.
Przecież ostatecznie to ja znalazłam się w próżni dźwięków, nie on. Skrucha tej
osoby nie była dość duża, by rywalizować z moim żalem. Zostałam okradnięta ze
swojego życia. Słowo „przepraszam” niczego nie zmienia.
Miarowe
pikanie zaczęło wyprowadzać mnie z równowagi, zamieniło się w irytujący odgłos,
który stanowił tło jeszcze bardziej irytujących wynurzeń.
–
A teraz leżysz tu, jak roślinka. Bezwładna i bezwolna, z mojej winy. Proszenie
cię, byś dała jakikolwiek znak życia jest bezcelowe. Wyniki badań nie kłamią, a
ja wiem, co oznaczają te szlaczki wypisane na twojej karcie.
Szuranie
krzesła i szelest ubrań świadczą o ruchu. Mój rozmówca wykonał gwałtowny ruch,
oddalił się ode mnie. Kolejne zdania dobiegały już z pewnej odległości. Sala, w
której leżałam musiała być duża lub prawie pusta, ponieważ po każdym dźwięku
następowało echo. Miałam wrażenie, że to echo nadaje mojej sytuacji nutki
grozy. Przy tym echu odgłosy wydawane przez rzężącą i szumiącą maszynerię,
stojącą niedaleko łóżka, nabierały dramaturgii. Były jak upiorna symfonia
zgrzytających o siebie nut, prowadząca do mojego końca.
–
Świat bez ciebie nie będzie już moim światem. Jak mam nauczyć się żyć na nowo?
Kiedy mieliśmy po siedem lat, obiecałaś, że nigdy mnie nie zostawisz.
Zapomniałaś już?
Gdybym
mogła to bym zapłakała. Ale nie mogłam. Byłam w stanie wyłącznie potulnie słuchać,
jak płacze on. To jeszcze gorsze niż śmierć. To tkwienie we wszechświecie bez
gwiazd i niemoc, poczucie bezbronności podsycane dźwiękami.
–
Bliźnięta nie powinny sobie tego robić. Nie powinny opuszczać siebie nawzajem.
Byliśmy razem od zawsze. Nie dam sobie rady w pojedynkę, wiesz o tym.
Usłyszałam
kliknięcie zamka i głośne kroki osoby, która weszła do pomieszczenia.
–
Co pan tutaj robi? Godziny odwiedzin już dawno się skończyły. Proszę stąd
natychmiast wyjść! – piskliwy głos kobiety ranił moje uszy. Był zbyt donośny,
zbyt drażliwy.
Pikanie
przyspieszyło. Ten ostry dźwięk zaczął szarżować, chciał przebić się ponad
głośne buczenie, które zaczęła wydawać inna machina. Krzyki mężczyzny i kobiety
również ze sobą walczyły. Które z nich sprawi, że lekarz za chwilę znajdzie się
w moim pokoju? Które z nich szybciej pobiegnie? Które z nich sprowadzi pomoc? Które
z nich?
Ludzkie
głosy zniknęły. Buczenie ustało. Pikanie zamieniło się w przeszywający odgłos
zwiastujący koniec. W mgnieniu oka, w ułamku sekundy, mój wszechświat pełen
dźwięków, moja prywatna próżnia, skończyła się. A ja zniknęłam razem z nią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz