niedziela, 2 grudnia 2012

A teraz świeci na niebie...



Czasem najdzie mnie ochota na wpatrywanie się w niebo. Szczególnie w nocy. Lubię wyjść z kocem na balkon, usiąść na plastikowym krześle i popatrzeć na księżyc, na gwiazdy, na chmury sunące po niebie i zakrywające srebrzystą tarczę od czasu do czasu. Lubię te chwile, ponieważ one przypominają mi wypady pod namiot z W. W sumie to nie wiem, czy rozkładanie namiotu w ogródku można nazwać „wypadem pod namiot”. Jednak dla siedmioletniego dzieciaka, dla którego dom jest całym światem, jest to monumentalne wydarzenie, które zapada głęboko w pamięć.
Patrzenie w nocne niebo z W. było jak magiczna podroż w gwiazdy… jak zwiedzanie Drogi Mlecznej… droczenie się z Małą i Wielką Niedźwiedzicą… jak zabawa w chowanego z Kasjopeą, Cefeuszem, Andromedą, Orionem i Smokiem…  
To W. nauczył mnie odnajdywać gwiazdozbiory – dzięki niemu wpadłam na pomysł, żeby rodzice kupili mi teleskop na urodziny… Dzisiaj przypuszczam, że kurzy się gdzieś na strychu, na którym jest wiele rzeczy z mojego dzieciństwa… z mojej przeszłości… Kiedyś, rozmawiając z mamą, nazwałam strych cmentarzyskiem wspomnień. Ta rozmowa miała miejsce kilka miesięcy po śmierci W. i moja mama wysunęła z tych słów dość daleko idące wnioski – myśli samobójcze. Nie wiedziałam o tym, dopóki nie zostałam wysłana do psychologa – od tamtej pory bardzo uważam na to, co mówię, dokładnie ważę słowa, by nie martwić rodziny.
Wczoraj, kiedy siedziałam w domu, a czerwone cyferki zegarka elektronicznego stojącego na blacie biurka pokazały drugą nad ranem, wzięłam gruby koc z fotela i wyszłam na balkon. Siedziałam tam dość długą chwilę i patrzyłam w niebo… Widziałam tylko chmury. Żadnego księżyca… Żadnej gwiazdy… Tylko mrok i chmury. Ciemność.
Do pokoju wróciłam, gdy zaczęło świtać. Nie chciałam, żeby którykolwiek z domowników zobaczył, jak wchodzę z balkonu do domu – mogliby dorobić do tego kolejną historię, a tego chciałam uniknąć.
- To jest Kasjopea. – W. chwycił mój nadgarstek i przesunął moim palcem po niebie, aż w końcu zatrzymał się na jednym z gwiazdozbiorów – Widzisz? – skinęłam potulnie głową, choć nie byłam pewna, czy patrzymy w to samo miejsce – Czytałem ostatnio, że z Kasjopeą wiąże się straszna historia, chcesz posłuchać? – ponownie skinęłam. Od dziecka uwielbiałam straszne historie – Kasjopea była żoną Cefeusza, króla Etiopii. Mieli córkę, którą nazwali Andromeda.
- Na niebie też jest Andromeda, prawda?
- Tak, ale o niej jeszcze niewiele wiem. Tylko ogólniki.
- Żyli długo i szczęśliwie w tej Etiopii?
- Właśnie, że nie. Bo Kasjopea była głupia, samolubna i egoistyczna. I próżna też była… I pewnego dnia ogłosiła w całym kraju, że jest piękniejsza od nimf… nie pamiętam teraz jak się nazywały… Ale nimfom się to w każdym razie nie spodobało i poskarżyły się swojemu tacie, Posejdonowi. Wiesz, kim był Posejdon? Mówiłem ci o nim ostatnio.
- Królem mórz i oceanów!!! – zawsze sprawdzał moją wiedzę… A ja, mimo wszystko, uwielbiałam, gdy zadawał mi pytania, na które znałam odpowiedzi. Dzięki niemu.
- Dobrze! A myślałem, że mnie nie słuchałaś. – szturchnęłam go w ramię i zachichotałam. Siedmiolatki tak robią… chichoczą z byle powodu… - Posejdon kazał swojemu oswojonemu potworowi morskiemu, Krrrrakenowi, zaatakować Etiopię, miał pożerać ludzi i ich jedzenie. – zakrzywił palce jak szpony i udawał, że mnie atakuje, a ja śmiałam się i piszczałam, gdy szczypał mnie po bokach – Jedynym ratunkiem było poświęcenie córki, Andromedy. To był jedyny sposób na ocalenie kraju. A Kasjopea i Cefeusz byli gotowi to zrobić.
- Chcieli oddać córkę potworowi? – pamiętam, że wtedy chciało mi się płakać, bo zastanowiłam się, czy mama i tata też by mnie oddali, by ocalić jedzenie – Ale za jedzenie? Dlaczego?
- Nie za jedzenie, głupia, tylko za kraj! Chcieli ocalić ojczyznę! – wziął latarkę, zaświecił ją i przystawił sobie pod brodę. Nie lubiłam tego. Jego oczy były wtedy jak dwie czarne otchłanie… Były zimne i puste… - Przywiązali dziewczynę do pomostu i czekali wraz z ludem na przybycie Krrrakena… Czekali i czekali… Aż tu nagle…. BAM!!! Wyłonił się z morskiej piany!!! I poruszał się szybko w stronę uwięzionej dziewczyny! Płakała i szarpała się, ale nie mogła sobie pomóc!
- Ale uratowali ją, prawda!? Zabili potwora!? No uratowali ją przecież!!! – piszczałam i kręciłam się szarpiąc za latarkę, którą trzymał, a W. tylko śmiał się widząc moje przejęcie losem Andromedy.
- Tak, tak… Uratowali ją. Uratował ją Perseusz, który potem został jej mężem i takie tam…
- I żyli długo i szczęśliwie, tak? – odetchnęłam z ulgą.
- Facet zabił potwora, ożenił się z Andromedą i wszyscy byli zadowoleni. Tak jak chciałaś.
- I dobrze! Bo tak powinno być! A Kasjopea była głupia! Na pewno była stara i brzydka!
- A teraz świeci na niebie.
- Bo miała szczęście!
Tę historię pamiętam najlepiej ze wszystkich historii o gwiazdozbiorach… Być może ze względu na próżną i samolubną królową Etiopii… A może ze względu na Krrrrakena… Albo zaimponował mi dzielny Perseusz. Nie wiem. Ale pamiętam historię… I przypominam ją sobie, za każdym razem, gdy dostrzegam na niebie Kasjopeę.
A teraz siedzę z laptopem na strychu.
I wiecie co…
Znalazłam pudło z teleskopem. Chyba je odkurzę. I powspominam stare dobre czasy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz