Czasem najdzie mnie
ochota na wpatrywanie się w niebo. Szczególnie w nocy. Lubię wyjść z kocem na
balkon, usiąść na plastikowym krześle i popatrzeć na księżyc, na gwiazdy, na
chmury sunące po niebie i zakrywające srebrzystą tarczę od czasu do czasu. Lubię
te chwile, ponieważ one przypominają mi wypady pod namiot z W. W sumie to nie
wiem, czy rozkładanie namiotu w ogródku można nazwać „wypadem pod namiot”.
Jednak dla siedmioletniego dzieciaka, dla którego dom jest całym światem, jest
to monumentalne wydarzenie, które zapada głęboko w pamięć.
Patrzenie w nocne niebo z W. było
jak magiczna podroż w gwiazdy… jak zwiedzanie Drogi Mlecznej… droczenie się z
Małą i Wielką Niedźwiedzicą… jak zabawa w chowanego z Kasjopeą, Cefeuszem,
Andromedą, Orionem i Smokiem…
To W. nauczył mnie odnajdywać
gwiazdozbiory – dzięki niemu wpadłam na pomysł, żeby rodzice kupili mi teleskop
na urodziny… Dzisiaj przypuszczam, że kurzy się gdzieś na strychu, na którym
jest wiele rzeczy z mojego dzieciństwa… z mojej przeszłości… Kiedyś,
rozmawiając z mamą, nazwałam strych cmentarzyskiem wspomnień. Ta rozmowa miała
miejsce kilka miesięcy po śmierci W. i moja mama wysunęła z tych słów dość
daleko idące wnioski – myśli samobójcze. Nie wiedziałam o tym, dopóki nie
zostałam wysłana do psychologa – od tamtej pory bardzo uważam na to, co mówię,
dokładnie ważę słowa, by nie martwić rodziny.
Wczoraj, kiedy siedziałam w domu,
a czerwone cyferki zegarka elektronicznego stojącego na blacie biurka pokazały
drugą nad ranem, wzięłam gruby koc z fotela i wyszłam na balkon. Siedziałam tam
dość długą chwilę i patrzyłam w niebo… Widziałam tylko chmury. Żadnego księżyca…
Żadnej gwiazdy… Tylko mrok i chmury. Ciemność.
Do pokoju wróciłam, gdy zaczęło
świtać. Nie chciałam, żeby którykolwiek z domowników zobaczył, jak wchodzę z
balkonu do domu – mogliby dorobić do tego kolejną historię, a tego chciałam
uniknąć.
-
To jest Kasjopea. – W. chwycił mój nadgarstek i przesunął moim palcem po
niebie, aż w końcu zatrzymał się na jednym z gwiazdozbiorów – Widzisz? –
skinęłam potulnie głową, choć nie byłam pewna, czy patrzymy w to samo miejsce –
Czytałem ostatnio, że z Kasjopeą wiąże się straszna historia, chcesz posłuchać?
– ponownie skinęłam. Od dziecka uwielbiałam straszne historie – Kasjopea była
żoną Cefeusza, króla Etiopii. Mieli córkę, którą nazwali Andromeda.
-
Na niebie też jest Andromeda, prawda?
-
Tak, ale o niej jeszcze niewiele wiem. Tylko ogólniki.
-
Żyli długo i szczęśliwie w tej Etiopii?
-
Właśnie, że nie. Bo Kasjopea była głupia, samolubna i egoistyczna. I próżna też
była… I pewnego dnia ogłosiła w całym kraju, że jest piękniejsza od nimf… nie
pamiętam teraz jak się nazywały… Ale nimfom się to w każdym razie nie spodobało
i poskarżyły się swojemu tacie, Posejdonowi. Wiesz, kim był Posejdon? Mówiłem
ci o nim ostatnio.
-
Królem mórz i oceanów!!! – zawsze sprawdzał moją wiedzę… A ja, mimo wszystko,
uwielbiałam, gdy zadawał mi pytania, na które znałam odpowiedzi. Dzięki niemu.
-
Dobrze! A myślałem, że mnie nie słuchałaś. – szturchnęłam go w ramię i
zachichotałam. Siedmiolatki tak robią… chichoczą z byle powodu… - Posejdon
kazał swojemu oswojonemu potworowi morskiemu, Krrrrakenowi, zaatakować Etiopię,
miał pożerać ludzi i ich jedzenie. – zakrzywił palce jak szpony i udawał, że
mnie atakuje, a ja śmiałam się i piszczałam, gdy szczypał mnie po bokach – Jedynym
ratunkiem było poświęcenie córki, Andromedy. To był jedyny sposób na ocalenie
kraju. A Kasjopea i Cefeusz byli gotowi to zrobić.
-
Chcieli oddać córkę potworowi? – pamiętam, że wtedy chciało mi się płakać, bo
zastanowiłam się, czy mama i tata też by mnie oddali, by ocalić jedzenie – Ale za
jedzenie? Dlaczego?
-
Nie za jedzenie, głupia, tylko za kraj! Chcieli ocalić ojczyznę! – wziął latarkę,
zaświecił ją i przystawił sobie pod brodę. Nie lubiłam tego. Jego oczy były
wtedy jak dwie czarne otchłanie… Były zimne i puste… - Przywiązali dziewczynę
do pomostu i czekali wraz z ludem na przybycie Krrrakena… Czekali i czekali… Aż
tu nagle…. BAM!!! Wyłonił się z morskiej piany!!! I poruszał się szybko w
stronę uwięzionej dziewczyny! Płakała i szarpała się, ale nie mogła sobie
pomóc!
-
Ale uratowali ją, prawda!? Zabili potwora!? No uratowali ją przecież!!! –
piszczałam i kręciłam się szarpiąc za latarkę, którą trzymał, a W. tylko śmiał
się widząc moje przejęcie losem Andromedy.
-
Tak, tak… Uratowali ją. Uratował ją Perseusz, który potem został jej mężem i
takie tam…
-
I żyli długo i szczęśliwie, tak? – odetchnęłam z ulgą.
-
Facet zabił potwora, ożenił się z Andromedą i wszyscy byli zadowoleni. Tak jak
chciałaś.
-
I dobrze! Bo tak powinno być! A Kasjopea była głupia! Na pewno była stara i
brzydka!
-
A teraz świeci na niebie.
-
Bo miała szczęście!
Tę historię pamiętam najlepiej ze
wszystkich historii o gwiazdozbiorach… Być może ze względu na próżną i
samolubną królową Etiopii… A może ze względu na Krrrrakena… Albo zaimponował mi
dzielny Perseusz. Nie wiem. Ale pamiętam historię… I przypominam ją sobie, za
każdym razem, gdy dostrzegam na niebie Kasjopeę.
A teraz siedzę z laptopem na
strychu.
I wiecie co…
Znalazłam pudło z teleskopem.
Chyba je odkurzę. I powspominam stare dobre czasy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz