Poznałam kogoś… Kogoś, kto jest
tak upiornie normalny, że aż mi się to w głowie nie mieści… A najśmieszniejsze jest to, że tak naprawdę on
jest najbardziej normalną, a zarazem nienormalną osobą, jaką miałam okazję
spotkać do tej pory. To co napisałam jest głupie, wiem… Jednak nie potrafię
podsumować Adama w inny sposób. Na samą myśl o nim zaczynam odczuwać wewnętrzny
spokój. To wszystko jest tak niesamowicie dziwne i irytujące, że aż mnie ręce świerzbią,
żeby czymś rzucić. Drażni mnie sposób w jaki na mnie działa ten chłopak… Drażni
mnie jego uśmiech i to, jak mruży oczy patrząc na mnie, przekrzywiając głowę…
To wszystko, co się niedawno wydarzyło jest wręcz absurdalne. Ale od początku
mniej więcej… muszę to jakoś ogarnąć…
Pokłóciłam się w poniedziałek z
T. – mój chłopak przechodzi chyba jakieś burze hormonalne ostatnio, bo nie
potrafi przejść obok mnie nie mamrocząc pod nosem wszystkich swych żali do
całego świata… W końcu stwierdziłam, że mam dość. Zabrałam torbę i wyszłam z
domu. Poszłam z koleżanką do jednej z wrocławskich knajp, w której akurat odbywał
się koncert jakiegoś, dopiero raczkującego, zespołu. Zamówiłyśmy sobie po piwie
i usiadłyśmy przy stoliku w ciemnym kącie sali. Pod sceną zebrał się tłumek
piszczących i szepczących dziewczyn, które szykowały się na jakieś wielkie
wydarzenie muzyczne. W knajpie nie było tłumu ludzi walących drzwiami i oknami.
Stoliki były pozajmowane, a skrzeczące panny gromadziły się pod niewielką sceną,
na której członkowie zespołu rozstawiali instrumenty i nastrajali się. Nie
interesowało mnie to zbytnio… Miałam na głowie własne problemy… Przyjaciółka
słuchała cierpliwie mojego paplania i przytakiwała co jakiś czas zerkając na
scenę kątem oka. Chyba nie bardzo wiedziała, co powinna mi powiedzieć, poradzić…
Nie przeszkadzało mi to. Ja chciałam się jedynie wygadać, chciałam, żeby ktoś
mnie wysłuchał i pomilczał ze mną. Wiedziałam do kogo powinnam zadzwonić – Ada sprawdziła
się doskonale.
Zaczął się koncert. Skończyłam
sączyć moje piwo przez słomkę i zaczęłam obgryzać jej końcówkę. Wokalista
smęcił jakieś rockowe ballady do mikrofonu. Podobały mi się. Uspokajały moje
nerwy, koiły napięcie skumulowane w moim ciele… Odchyliłam się na oparcie
krzesła i zaczęłam rozmowę z Adą na temat naszych zbliżających się egzaminów i
wiecznego poszukiwania pracy na wakacje. Dziewczyna chwyciła haczyk – tak jak
sądziłam, jak się tego spodziewałam. Ludzie czasami są niesamowicie
przewidywalni. Ale nie przeszkadza mi to – to znak, że nie są dla ciebie
groźni, że możesz przewidzieć każdy (a przynajmniej większość) ich ruch. Jesteś
bezpieczny… Po półtorej godzinie koncert się skończył. A my nadal siedziałyśmy
w tym samym miejscu – ja z sokiem pomarańczowym przed sobą, a Ada pochłaniając
drugie piwo. Nie przepadam za piwem – irytuje mnie jego gorzki smak i nigdy nie
rozumiałam ludzi, którzy piją je hektolitrami na imprezach.
I wtedy na moim stoliku
wylądowały pałeczki do grania na perkusji i usłyszałam szuranie dostawianego
krzesła. Wzdrygnęłam się, usiadłam prosto i ze zmarszczonymi brwiami wpatrzyłam
się w uśmiechniętego bruneta opartego łokciami i blat mojego stolika. Gapiłem
się w te jego mahoniowe oczy i zastanawiałam się, czego on tutaj szuka.
Rzuciłam okiem na Adę, która niemal śliniła się na jego widok – nie mogłam mieć
jej tego za zła, zawsze miała słabość i do muzyków, i do brunetów.
- O co chodzi? – mruknęłam krzyżując
ręce na piersiach.
- O nic szczególnego. – odparł chłopak
zachrypniętym głosem – Pomyślałem, że chcę się dowiedzieć, jak masz na imię,
więc podszedłem. – szczerzył się do mnie jak głupi. I co ja niby mogłam sobie
wtedy o nim pomyśleć. Oto jakiś tani Casanova,
myślący, że jest Bóg wie kim i jak jest przystojny, wyruszył na łowy –
Jestem Adam. – wyciągnął dłoń w moim kierunku. Zerknęłam najpierw na jego dłoń,
potem w jego oczy i z lekkim ociąganiem podałam mu swoją. Milczałam – Jak masz
na imię, bo chyba nie dosłyszałem. – zmarszczył brwi nadal się szczerząc.
- Bo go nie powiedziałam, więc
jak mogłeś usłyszeć. – parsknęłam wyciągając dłoń z jego uścisku.
- To jakaś tajemnica? – nie tracił
dobrego humoru, co strasznie działało mi na nerwy.
- Dla ciebie tak. – sarknęłam odwracając
ostentacyjnie wzrok. Knajpowi podrywacze zawsze potrafili mnie wkurzyć. Nie
musieli się nawet zbytnio starać… - A teraz bądź tak miły i odejdź tam, skąd
przyszedłeś.
- I.! – syknęła Ada kopiąc mnie
pod stołem – Nie bądź niemiła, chłopak chciał cię poznać. – skierowała wzrok z
powrotem na niego w przepraszającym uśmiechem – Jestem Ada. A to moja
niewychowana koleżanka, I..
- Miło mi. Zastanawia mnie twój
wojowniczy nastrój. – przekrzywił głowę świdrując mnie wzrokiem – Jak graliśmy
z chłopakami na scenie nawet na nas nie zerknęłaś. Zastanawia mnie…
- Nie wszyscy muszą na was
patrzeć. – urwałam mu.
- Nie chodzi mi o oglądanie
koncertu. Mam na myśli, że nawet na chwilę nie popatrzyłaś co się dzieje na
scenie, jak wyglądamy, jak wygląda Czarek, nasz wokalista… Nie odwróciłaś głowy
w tamtą stronę. – tłumaczył to wszystko opanowanym głosem, a mnie zdziwiła
nagła powaga na jego twarzy.
- A nie powinieneś się
przypadkiem zająć grą na perkusji, a nie obserwowaniem, czy ktoś na was patrzy,
czy też nie?
- I. … - kolejny kopniak pod
stołem – Jest dzisiaj w złym humorze, przepraszam.
- Ale mi nie jest przykro, więc
dlaczego przepraszasz? – warknęłam przerzucając torbę przez ramię.
- Już wychodzisz? – podniósł się
zaskoczony moim pośpiechem – Poczekaj! – podbiegł, gdy byłam już przy drzwiach
ciągnąc za sobą Adę – Poczekaj! Będziesz tu jutro? Będziemy grać w tym lokalu
do końca tygodnia! Spotkamy się jeszcze?
- Nie sądzę.
Szedł za nami do samego
przystanku wymachując pałeczkami do gry we wszystkie strony. Zagadywał mnie,
opowiadał żarty, z których Ada śmiała się głośno, mówił też o tym, co teraz
robi – że studiuje na wydziale jazzu na wrocławskiej Akademii Muzycznej, że założył zespół z kolegami z
liceum, że mieszka we Wrocławiu od urodzenia…
Drażnił mnie. Drażnił mnie jego optymizm,
sposób bycia, maniera nadmiernego gestykulowania przy opowiadaniu czegokolwiek…
Drażniło mnie to wszystko niesamowicie! A najbardziej drażnił mnie fakt, że ten
facet tak bardzo przypominał mi T., kiedy ten ma swoje dobre dni… T. z początku
naszej znajomości… T. spontanicznego, rozpromienionego na mój widok, zazdrosnego
o każde męskie spojrzenie, zasypującego mnie coraz to nowszą propozycja na
spędzenie wolnego czasu… T. powodującego u mnie ekscytację, dreszczyk emocji, drżenie
serca przed spotkaniem… A teraz co nam pozostało?...
RUTYNA…
Kocham mojego chłopaka. Bardzo.
Ale to, że zaczynamy być ze sobą z przyzwyczajenia, że żadne z nas nie zabiega
o uwagę drugiego… Fakt, że coś między nami wypaliło się, dobiegło końca… To
mnie niszczy i przytłacza od środka…
Nie znosiłam Adama dlatego, że
przypominał mi o tych wszystkich rzeczach, o których ja i T, zapomnieliśmy po
kilku latach w związku…
CZAS NA ZMIANY…
Ta myśl obijała mi się po głowie,
gdy stałam na przystanku sam na sam a Adamem i czekałam na tramwaj powrotny…
Ada zostawiła nas kilka chwil temu odjeżdżając…
Zerknęłam na nadjeżdżający
tramwaj, wsiadłam do niego, rzuciłam ostatnie spojrzenie na uśmiechniętego
Adama i uniosłam dłoń imitując przy tym uśmiech na twarzy.
- Będę czekał na ciebie jutro,
I.. W tej samej knajpie i o tej samej porze co dziś. – spuścił głowę, a
następnie spojrzał na mnie spod kurtyny czarnej grzywki – Przyjdź, może cię
zaskoczę i sprawię, że się w końcu do mnie uśmiechniesz. – wmurowało mnie.
Sprawię, że się w końcu do mnie uśmiechniesz…
Sprawię, że się w końcu do mnie uśmiechniesz…
Sprawię, że się w końcu do mnie uśmiechniesz…
Sprawię, że się w końcu do mnie uśmiechniesz…
Sprawię, że się w końcu do mnie uśmiechniesz…
Sprawię, że się w końcu do mnie uśmiechniesz…
Sprawię, że się w końcu do mnie uśmiechniesz…
Sprawię, że się w końcu do mnie uśmiechniesz…
Zszokowana usiadłam na
najbliższym plastikowym krzesełku w wagonie, w którym siedziały pijane
nastolatki wracające z nocnej imprezy, facet z aktówką rozmawiający szeptem
przez telefon i para staruszek rozprawiających i tym, że ich sąsiadka nie
chodzi co niedzielę do kościoła…
Sprawię, że się w końcu do mnie uśmiechniesz…
Te słowa usłyszałam od T. w dniu,
w którym postanowiliśmy być razem… W dniu, w którym doszłam do wniosku, że nie
mogę całe życie uciekać przed światem, bo W. już mnie nie ochroni…
W ten jeden wieczór… Ten jeden
chłopak…
Przypomniał mi o wszystkim…
Dlatego od środy, każdego
wieczora idę do tej samej knajpy, o tej samej porze i siadam przy tym samy
stoliku… czekam aż Adam skończy swój występ… i wtedy przysiada się do mnie…
rozmawiamy… ja mam poczucie, że
odzyskałam pewną część siebie, którą zgubiłam… Byłam tam wczoraj, będę dzisiaj
i jutro również się tam wybiorę… A po niedzieli coś wymyślę…
Nie chcę tracić znowu czegoś, co
dopiero odnalazłam…
Kogoś, dzięki komu wrócę na
właściwy tor, jeżeli zajdzie taka potrzeba…
Kogoś, kto jest najbardziej normalną,
a zarazem nienormalną osobą, jaką miałam okazję spotkać do tej pory.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz