piątek, 13 kwietnia 2012

Kopniak w tyłek, czy może jednak doping???


             Chyba dotarłam w życiu do momentu, w którym powinnam spojrzeć na swoje odbicie w lustrze i powiedzieć sobie… że się pogubiłam. Bo jak inaczej nazwać fakt, że zaczynam czuć się przytłoczona swoimi obowiązkami, studiami, rodziną, znajomymi… Nawet T. doprowadza mnie do szewskiej pasji. A nie powinno tak być! Wiem, że nie powinno… Jednak z każdym dniem zaczynam zastanawiać się, zadaję sobie pytania – „Co ty tu właściwie robisz, I.? Jak do tego doszło? Czy to faktycznie jest to czego tak bardzo pragnęłaś?... Co chciałaś osiągnąć?”. No a potem wpadam w jeszcze większy grajdołek rozczulania się nad sobą… Zdaję sobie sprawę, że to do niczego nie prowadzi i trzeba wziąć się w garść. Łatwo powiedzieć - trudniej zrobić.
Wczoraj przejrzałam swój notes – mój stary notes sprzed czterech lat, w którym zapisywałam rozmowy z W.. Łapię się na tym, że uwielbiam przytaczać jego sarkastyczne riposty i charakterystyczne słowa, których używał. Jak to wytłumaczyć? Wystarczy jedno słowo – tęsknota. Potworna tęsknota…
Po moich zapiskach w notesie wnioskuję, że chwile spędzone z W. to najpiękniejszy okres mojego życia. Coś, czego nie potrafię zapomnieć… nie potrafię się pogodzić z jego odejściem… To mnie wyżera od środka… A ja wiem, że muszę TO zwalczyć zanim kompletnie mnie zniszczy.
Muszę zregenerować siły, bo nie mam czasu na odpoczynek. Mam masę rzeczy do zrobienia, skończenia, rozpoczęcia… Trzeba, że tak kolokwialnie napiszę – kopnąć się w tyłek – i ruszyć dalej z uniesioną głową. Przecież nie jestem słabeuszem… Jestem silna – silniejsza niż myślę.
Nie mogę się pogrążyć w rozpaczy. W. by tego nie chciał. Wiem, że byłby na mnie wściekły gdybym odpuściła.

- Chyba nie zamierzasz się poddać? – spojrzał na mnie krzywo, gdy rzuciłam ołówkiem w kąt, ponieważ po raz kolejny nie udało mi się uchwycić prawidłowo światłocienia na wazonie – I.?
- Jestem wściekła! Nie dobijaj mnie… - westchnęłam i podeszłam nalać sobie soku. W sumie to chciałam zyskać trochę czasu i rozładować emocje, bo najchętniej rozerwałabym ten cholerny rysunek na dodatkowe zajęcia plastyczne. Po co komu światłocień!? – Nie rozumiem idei oddawania realizmu przedmiotów. Dlaczego nie mogę narysować czegoś abstrakcyjnego!? To byłoby o wiele przyjemniejsze… - burknęłam podnosząc z podłogi ołówek i wracając na swoje miejsce.
- Sama chciałaś iść na lekcje rysunku, więc dlaczego się skarżysz? – wytyka mi moje decyzje. Zawsze to robił, gdy użalałam się nad sobą. To była moja decyzja, więc teraz muszę być gotowa na jej konsekwencje.
- Wiem, że chciałam! – warczę i strzepują jego ciężką rękę, gdy obejmuje mnie ramieniem – Ale myślałam, że będę mogła rysować to, co zechcę, a nie to czego nienawidzę…
- Ok, abstrakcja to twoja dziedzina. – czochra mi włosy i odchodzi w stronę swojej półki z książkami – Ale nie masz ochoty nauczyć się czegoś nowego? Odkryć czegoś nowego… - marszczę brwi zerkając na niego spode łba.
- Chcesz mnie w ten manipulatorski sposób namówić, żebym zaczęła rysować i przestała marudzić? – prycham, na co W. reaguje jedynie stłumionym śmiechem. Nie słyszę jak się śmieje, ale trzęsą mu się ramiona.
- Chcę, żebyś spróbowała znaleźć pozytywne strony. Popatrz na mnie, nienawidziłem poezji od zawsze. A tu w pewnym momencie trafiam na Edgara Alana Poe i… - pstryka palcami - …pokochałem jego utwory, jego wiersze! Nie tylko opowiadania.
- Nie porównuj mnie do siebie. Ty masz zlasowaną mózgoczaszkę…
- Słucham? – parska zaczepnie udając oburzenie – Z moją mózgoczaszką wszystko w porządku. Przyznaj po prostu, że boisz się, że ci się nie uda. Że nie podołasz zadaniu…
- Że niby ja nie potrafię tego narysować, tak!? – aż się we mnie zagotowało. A jego drażliwy ton działał mi na nerwy jeszcze bardziej niż nieudany szkic.
- Ty to powiedziałaś… - mruknął i wyciągnął kolejną książkę, a potem zajął miejsce na fotelu obok mnie – Przemyśl to.
- Nienawidzę, kiedy mówisz „przemyśl to”. – przedrzeźniłam go, a potem z wielkim oporem zabrałam się za nową kartkę i mowy rysunek – Nie poddam się… chociażby po to, żeby zrobić ci na złość… Ty zarozumiały popaprańcu ze zlasowaną mózgoczaszką… - warczę pod nosem przyciskając zbyt mocno rysik do papieru, prawie przebiłam kartkę.
- Cieszę się, że ci pomogłem… - wzdycha przekładając kolejną stronę i trącając mnie zaczepnie stopą. Uśmiecham się mimowolnie i zasłaniam twarz włosami, by nie sprawić mu satysfakcji.

W. potrafił mnie zdopingować. Może i dałam się zmanipulować, ale… pomagało.
A teraz mi tego brakuje…
Brakuje mi tej pomocy…
Tego kopniaka w tyłek, który mi zapewniał…


Zwariować można...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz