wtorek, 28 lutego 2012

Brak...



Długo tu nie zaglądałam… Patrząc na daty mam wrażenie, że aż nazbyt długo…
Powinnam chyba zapytać siebie – dlaczego?
Nie chciało mi się? Nie, to nie to…
Zapomniała o istnieniu tej kopalni wspomnień? To również błędna odpowiedź…
A może… Może ze strachu?
Czyżbym się bała?
Okłamałabym sama siebie, gdybym zaprzeczyła. Więc nie zaprzeczam. Przyznaję się z ręką na sercu, że myśląc o wejściu na bloga czułam niepokój. A ten niepokój był wręcz paraliżujący i budził najgłębiej skrywane lęki.
Więc co skłoniło mnie, aby tu zajrzeć, rozdrapywać rany czytając stare posty i nawet napisać coś nowego?
Nie mam pojęcia... 
Być może to głupie, a być może jestem urodzoną masochistką… ale potrzebowałam zapisanych tu wspomnień. Potrzebowałam swoistej tortury, którą stosuję na własnym sercu wciąż i wciąż…
Miałam dzisiaj dzień wolny od rzeczywistości, a pogoda za oknem wręcz zmusiła mnie do chwili zadumy. I dzięki takiej a nie innej sytuacji wylądowałam na fotelu z herbatą i laptopem. I myślę… zastanawiam się… tęsknię… Chyba ta tęsknota odbija się najbardziej na mojej psychice.

Kiedy mieszkałam z rodzicami uwielbiałam zamykać się w swoim pokoju na poddaszu i patrzeć na krople deszczu spadające na okno. Wyłączałam się… znikałam z tego świata… Albo – jak twierdził W. – uciekałam.Nigdy nie zgadzałam się z tym osądem z jego strony. Wzbraniałam się jak mogłam - gryzłam, kopałam, szczypałam (słownie oczywiście)... jednak z upływem czasu jestem skłonna przyznać mu rację.

- Chowasz się tu... - powtarzał to od dobrych dziesięciu minut, a ja miałam ochotę rzucić w niego tomiskiem "Potopu", który trzymałam w dłoniach - Boisz się czegoś konkretnego zamykając się za tymi drzwiami? Nawet twoja mama nie wie, co takiego tutaj robisz. Sama.
- Jak widzisz... czytam. - wzruszyłam ramionami odkładając książkę na stolik - A chowam się przed ludźmi. - zakpiłam, a on uniósł pytająco brew - Sam zacząłeś tę idiotyczną rozmowę.
- Chcesz mi powiedzieć, że przede mną też się chowasz?
- Masz zamiar kontynuować? - wstałam i podeszłam do biurka otwierając szufladę i szukając zeszytu do polskiego - Mam ochotę pobyć sama, czy to takie straszne?
- Raczej takie nie w twoim stylu... - wyjaśnił kładąc się na moim łóżku - Wiesz, co mówią o ludziach, którzy z dnia na dzień zmieniają diametralnie swoje zachowanie? - czułam, że zapowiada się filozoficzno - egzystencjalna rozmowa.
- Zaskocz mnie. - rzuciłam przez ramię znudzonym tonem.
- Że planują samobójstwo. - jak na ironię...
- Nie martw się. Mnie to nie grozi. - uspokoiłam go siadając obok z zeszytem - Mam jeszcze zbyt wiele rzeczy do zrobienie, żeby snuć takie plany. - zaczęłam wertować kartki - Przynajmniej w tym tygodniu...
- Przestań. - uniósł się na łokciach i trzepnął mnie po głowie - Nigdy więcej tak nie mów.
- Przecież to był tylko głupi żart, nie musiałeś reagować tak agresywnie. - odburknęłam rozmasowując miejsce, w które przed chwilą mnie uderzył.
- Chyba jednak musiałem. - usiadł i zarzucił mi na barki swoje ciężkie ramię - Nie rób tak więcej...
- Jak?
- Nie chowaj się tutaj... w swoim prywatnym półświatku... tam, gdzie nikt nie ma do ciebie dostępu... gdzie odpychasz ludzi...
- Przestań gadać jak nawiedzony mnich z tybetańskiego klasztoru. - zerknęłam na chłopaka z ukosa - Przerażasz mnie w takich momentach jak ten.
- A mnie przerażają twoje deprechowe napady. I nie tylko mnie one niepokoją.
- Co właściwie chcesz powiedzieć?
- Twoi rodzice też to zauważyli. A kiedy wchodziłem tu pół godziny temu twoja mama zapytała, czy wydarzyło się ostatnio coś złego.
- Przecież mówiłam jej, że nie. - oburzyłam się i odsunęłam od W. - Dlaczego wam to tak przeszkadza? Może po prostu źle się czuję... albo pogoda ma na mnie taki wpływ. Tyle.
- Kogo próbujesz oszukać? Mnie?... Czy może jednak siebie? - wkurzało mnie, że zawsze trafiał w sedno sprawy - Co się stało?

Często denerwował mnie fakt, że W. tak świetnie potrafił odczytywać moje myśli. Jednak teraz bardzo mi tego brakuje... jego wścibskości i natarczywych pytań i drążenia sprawy... Brakuje mi jego troski.  Rozmowy z Nim...
W takie dni jak dzisiejszy zawsze przy mnie był. 
W takie dni jak dzisiejszy tęsknię za Nim bardziej niż zazwyczaj... bardziej niż powinnam...
Brakuje mi mojej Bratniej Duszy... 
Nie musiałam daleko szukać takiego przyjaciela jak W., On był obok mnie cały czas. A dzisiaj zdałam sobie sprawę...
że takiej przyjaźni jak nasza już nigdy nie znajdę...
ona przeminęła...
prysła jak bańka mydlana...
nie powstanie z popiołów...
taka przyjaźń już mi się nie zdarzy...
T. często powtarza, żebym traktowała Go jak przyjaciela, a nie tylko osobę, którą kocham. Ma rację... powinniśmy być świetnymi przyjaciółmi... 
W Jego słowach wyczuwam jednak, że On chciałby zastąpić mi W..
Wie, że to niemożliwe, ale w jakiś sposób... część jego serca pragnie to osiągnąć...
Chociaż to niemożliwe...

...nigdy...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz